BIULETYN STOWARZYSZENIA
RODZINA 19 PUŁKU UŁANÓW WOŁYŃSKICH
NR 79                CZERWIEC 2023



160. ROCZNICA POWSTANIA STYCZNIOWEGO


Spis treści
KAWALERIA POWSTANIA STYCZNIOWEGO
Mjr dypl. Mieczysław Biernacki
BITWA POD SALICHĄ Paweł Lisowski ( Bronisław Sokulski )
MUNDURY POLSKIEJ KAWALERII W POWSTANIU STYCZNIOWYM 1863 ROKU Włodzimierz Majdewicz



Wydaje Stowarzyszenie Rodzina 19 Pułku Ułanów Wołyńskich
Redakcja i opracowanie graficzne Włodzimierz Majdewicz
Okładka: JAZDA WOŁYŃSKA GEN. EDMUNDA RÓŻYCKIEGO
Od lewej: Gustaw Czerwiński, Antoni Berezowski, Strzelbicki.
Na podsawie fotografii rys. K.Sariusz Wolski „Rok 1963 i 4, Album ubiorów” Kraków 1909



OD REDAKCJI.
W nawiązaniu do 160. rocznicy Powstania Styczniowego przedstawiamy opublikowany w Przeglądzie Kawaleryjskim ( 1938 Nr 9/158 ) artykuł mjr. dypl. Mieczysława Biernackiego na temat Kawalerii Powstania Styczniowego. Redakcja Przeglądu Kawaleryjskiego opatrzyła tekst następującym wstępem: „ W miesiącach letnich bieżącego roku upłynęło 75 lat od czasu, gdy rozpoczęte dnia 22 stycznia 1863 r. walki powstańcze osiągnęły największe swe nasilenie. Dla przy przypomnienia bohaterskich i ofiarnych wysiłków jazdy polskiej w tej kampanii, Redakcja zmieszczą niniejszy artykuł, będący jedną z pierwszych prób odtworzenia tego mało jeszcze znanego okresu bojów naszej kawalerii.”
Mjr dypl. Mieczysław Biernacki.


KAWALERIA POWSTANIA STYCZNIOWEGO

W działaniach powstańczych kawaleria występowała przeważnie jako część składowa poszczególnych partii, złożonych głównie z oddziałów pieszych kosynierów i strzelców. Pełni więc przede wszystkim dla nich służbę rozpoznania i ubezpieczenia a w bitwie osłania skrzydła; wreszcie kryje tak częste wycofania się. Niejednokrotnie spotykamy również wypadki użycia jej do decydujących uderzeń w czasie samej walki. To też każdy, najmniejszy nawet oddział powstańczy, posiadał choć kilkunastu jeźdźców, bez których piechota w warunkach ówczesnych działań stale byłaby narażoną na ciągłe niebezpieczeństwo zaskoczenia. W większych partiach powstańczych oprócz drobnych oddziałków kawalerii, które można by porównać do oddziałów konnych zwiadowców, a które pracowały bezpośrednio na korzyść piechoty, tworząc z nią ograniczoną całość, spotykamy również oddziały od kilkudziesięciu do kilkuset koni, tworzące odrębne już jednostki organiczne i występujące jako szwadrony a nieraz i dywizjony, używane do bardziej samodzielnych zadań, podległe jednak dowódcy partii; można by porównać je do kawalerii dywizyjnej, z tym jednak zastrzeżeniem, że ram y jej działalności były nie jednokrotnie znacznie szersze a stosunek liczbowy do piechoty przeważnie większy. Wreszcie, trzecim rodzajem jazdy powstańczej, spotykanym szczególnie w początkach powstania, a także w okresie jego największego rozwoju - były jednostki kawalerii samodzielnej, tworzące pułki a – wyjątkowo - nawet brygady. Miały one niejednokrotnie w swym składzie oddziały piechoty, przewożone przeważnie na wozach i używane do obsadzania odpowiednich stanowisk w terenie lub wiązania przeciwnika celem ułatwienia natarcia kawalerii. Najczęstszą rolą w całokształcie działań odgrywały jednak drobne oddziałki kawalerii współdziałające bezpośrednio z piechotą. One też w większości wypadków spełnią swe zadanie z całym bohaterstwem, poświęceniem i ofiarnością, wówczas, gdy - mimo niejednokrotnie lepszego wyekwipowania i uzbrojenia - większe jednostki kawalerii samodzielnej nie zaznaczą się, z małymi wyjątkami, w czasie całego swego istnienia wybitniejszym czynem bojowym i zejdą z widowni wojny, nie wywarłszy prawie żadnego wpływu na wynik działań.
       Biorąc bardzo ogólnie - ilość kawalerii w okresie największego rozwoju walk powstańczych tj. w lecie 1863 r. nie przekroczyła cyfry 4500 jeźdźców, na liczbę około 30000 piechoty, jaką w tym samym czasie powstanie rozporządzało. Natomiast ogólną ilość ludzi, którzy w ciągu całego powstania przeszli przez szeregi kawalerii, można określić na blisko 15000.
       Podobnie jak większość sił powstańczych, musiała i kawaleria tworzyć się przeważnie w ukryciu, mając minimalny czas na swe zorganizowanie i wyszkolenie oraz zespolenie. Daje więc w większości wypadków oddziały improwizowane, wartość których zależała głównie od zalet osobistych i fachowych wiadomości oraz doświadczenia bojowego dowódców. Podobnie i uzbrojenie, umundurowanie, ekwipunek i materiał koński przedstawiały się bardzo rozmaicie, zależnie także od tego, czy formowały się na terenie Królestwa, czy też za kordonem. Zasady, na których miała się opierać organizacja kawalerii powstańczej ' podobnie zresztą jak i innych rodzajów broni, zawarte były' w opracowanych głównie przez Mierosławskiego i Wysockiego ' regulaminach i instrukcjach wydanych w Paryżu w latach 1860 — 61. Widać w nich duży wpływ ówczesnych regulaminów francuskich.
       Według zawartych postanowień w jednej z tych instrukcji p. t. „Służba obozowa a będącej właściwie w obecnym pojęciu regulaminem służby polowej , szwadron kawalerii „mieć będzie 175 ludzi, licząc w to oficerów i podoficerów. Pułk jazdy ma 5 szwadronów, jeden flankierski. Brygada jazdy ma 2 pułki, czyli 10 szwadronów”. Warunki w jakich rganizowała się kawaleria nie pozwoliły jednak w żadnej partii na ścisłe wprowadzenie w życie powyższych etatów, które zresztą przewidywały szwadrony zbyt ciężkie i mało nadające się do ruchliwych działań partyzanckich a przy tym ze względu na wysokistan liczebny trudne do zorganizowania. To też spotykane w początkach powstania szwadrony są przeważnie słabsze liczebnie i nie przekraczają zazwyczaj siły 100 koni. Element, jaki znajdujemy w szeregach kawalerii w tym czasie, był na całym obszarze tworzenia się wojsk powstańczych mniej więcej doi siebie podobny. Rekrutował sięgłównie ze wsi, gdzie powstanie ogarnęło w tym czasie przeważnie drobną szlachtę, oficjalistów z większych majątków włościańskich, właścicieli i dzierżawców wiejskich, którzy siadali na koń, biorąc często ze sobą służbę dworską i przyłączali się do najbliższych oddziałów powstańczych, zgłaszając się do kawalerii, bez względu na to czy się do tej broni w rzeczywistości nadawali. To też w początkowych walkach i potyczkach wiele strat pochodziło z tego powodu, że jeźdźcy słabo trzymali się na koniach i nie umieli nie tylko władać bronią, lecz nawet koniem kierować. Ludzie, którzy weszli do pierwszych oddziałów jazdy powstańczej, nie służyli przeważnie w wojsku i ochotnicy z tego czasu nie przygotowywali się prawie do walki orężnej.
       Różnili się zasadniczo pod tym względem od swych przodków - uczestników poprzednich walk o niepodległość, toczonych zresztą w odmiennych zgoła warunkach. Stanowili pokolenie wyrosłe już w atmosferze pokojowej o mniejszych zamiłowaniach wojskowych, z wyjątkiem może drobnej szlachty z Podlasia i na Litwie, która rzeczywiście wniosła do szeregów prawdziwe usposobienie żołnierskie.
       W miarę rozwoju działań powstańczych zaczyna do kawalerii napływać także element z armii obcych, jak austriackiej, węgierskiej a także pruskiej, z której np. z pułku dragonów w Ostrowiu przeszło do powstania 23 żołnierzy Polaków z końmi i całym rynsztunkiem.
      Ponieważ powstanie wybuchło niespodziewanie, zmuszone do tego warunkami od „Komitetu Centralnego” niezależnymi, przeto nie było żadnych prawie przygotowań wojennych w rzeczywistym tego słowa znaczeniu. Od chwili powzięcia decyzji rozpoczęcia walki zbrojnej do wyznaczonego terminu jej wybuchu pozostało tylko 6 dni, które musiały być użyte na wyszukanie i mianowanie dowódców, powiadomienie spiskowych i zebranie choć najprymitywniejszej broni. To też nic dziwnego, że w początkach istniały pod każdym względem, poważne braki. Jednakże w miarę rozwoju działań i zyskiwania coraz to większego poparcia niedomagania te zostały usunięte - przynajmniej częściowo. Zasadniczo organizowaniem i ekwipowaniem jak i uzbrajaniem oddziałów miały się zajmować władze cywilne i przez nich wyznaczeni organizatorowie sił zbrojnych na dane województwo. Powinni oni byli mieć przygotowane wyposażenie na dwa szwadrony każdy i oprócz tego w składach jeszcze dla jednego szwadronu. Nie zawsze to jednak w praktyce - ze względu na trudne warunki - mogło być urzeczywistnione, co też i odbijało się wyraźnie na postępach organizacji powstańczych sił zbrojnych. Ponadto część oddziałów kawalerii tworzyła się po za granicami Królestwa i tak: w Galicji około 20, w Poznańskim około 10. Były one prawie wszystkie lepiej zorganizowane, wyekwipowane i wyszkolone, niż powstałe w ogniu walk na terenie Kongresówki.
       W początkach powstania mamy zaledwie kilka ośrodków, gdzie organizują się większe oddziały konne. W obozie Kurowskiego w Ojcowie sformowano 2 szwadrony, każdy po 3 plutony, liczące około 36 jeźdźców z dwoma oficerami - podporucznikiem i porucznikiem. Dowódcą tego dywizjonu został Antoni Lipczyński, oficer z r. 1831. Jednym ze szwadronów dowodził były oficer pruski, drugim oficer austriackich kirasjerów. Ogólna liczba tego oddziału nie przekraczała 200 koni. Jednocześnie utworzył się oddział kawalerii w partii Jeziorańskiego, wzmocniony następnie oddziałem mjr. Śniechowskiego.
      Po napadzie na Rawę, dokonanym w dniu 3 lutego, oddział ten połączył się z oddziałem Langiewicza pod Małagoszczą. Również u Lewandowskiego i Rogińskiego na Podlasiu tworzą się oddziałki jazdy, przy czym na uwagę zasługuje szwadron Radowickiego, wychowanka szkoły wojskowej w Cuneo, w partii Rogińskiego, (liczącej ok. 1000 ludzi piechoty), w sile 70 koni, złożony z dwóch plutonów. Tworzyli go w dużej części masztalerze ze stadniny janowskiej, a poza tym drobna szlachta zaściankowa.
       Większą trudność w tym czasie przedstawiało organizowanie kawalerii w obozie Langiewicza w Wąchocku. Choć i tu nie brakło chętnych do służenia w tej broni i młodzież szlachecka przybywała konno, zbrojna w różnorodną broń, otrzymaną w spuściźnie po przodkach, prowadząc ze sobą oficjalistów a nawet i nieco chłopów, jednak brakło rzędów, uzbrojenia i ekwipunku a i nie wszyscy ochotnicy, dla wspomnianych już uprzednio powodów, do służby w jeździe się nadawali.
      To też z początkowo utworzonych dwóch szwadronów nie udało się wybrać więcej jak pluton, który by mógł, jak i jeden z naocznych świadków, uchodzić za kawalerzystów. Dopiero nieco później po bitwie pod Staszowem oddział Langiewicza wzrośnie w siłę: i kawaleria jego będzie liczniejsza, dobrze uzbrojona i lepiej wyekwipowana.
      Tymczasem działania powstańcze rozwijają się coraz szerzej. Rząd Narodowy, w jaki przekształcił się dotychczasowy Komitet Centralny, wydaje szereg instrukcji do tyczących między innymi i organizacji oddziałów powstańczych . Według nich etat szwadronu kawalerii zostaje określony na: 5 oficerów, 16 podoficerów i 131 szeregowych. Ogółem 152 jeźdźców. Wszyscy mieli być uzbrojeni w szable i lance, przy czym pierwszy szereg miał jeszcze posiadać pistolety a drugi karabinki. Przepisy te, naturalnie, nie mogły być bezwzględnie stosowane, a to wobec trudności, jakie napotykano w uzbrojeniu i uzupełnianiu oddziałów, szczególnie w odniesieniu do oficerów. Ci ostatni rekrutowali się z rozmaitych środowisk i armii. Pewną ilość dobrych oficerów rosyjska, spotykamy także oficerów polskich z kampanii 1831 r., armii austriackiej, pruskiej, z francuskiej legii cudzoziemskiej, armii włoskiej, tureckiej i nawet amerykańskiej. Obok tych widzimy ludzi, nigdy nic z wojną i wojskiem nie mających wspólnego a mimo to dających sobie doskonale radę w warunkach walki partyzanckiej, niejednokrotnie lepiej od fachowych wojskowych, którzy może zbyt rygorystycznie chcieli w tak odmienne warunki przeszczepić zasady wyszkolenia i organizacji wojska regularnego. Oficerów cudzoziemców, których pewna ilość wstąpiła do oddziałów powstańczych, w kawalerii prawie że nie spotykamy. Ilość oficerów była zawsze niedostateczna i zajmowali oni przeważnie stanowiska dowódców wtenczas, gdy oficerów młodszych musieli wyrabiać sobie sami w ogniu walki podobnie jak i podoficerów. Niemniejsze trudności wynikły także w dziedzinie uzbrojenia i wyekwipowania. W chwili wybuchu powstania rozporządzano zaledwie ok. 600 sztukami broni palnej myśliwskiej oraz pewną ilością broni siecznej. To też kawalerja będzie w tym okresie, szczególnie jeżeli idzie o jej drobniejsze oddziałki, uzbrojona wyłącznie w broń białą. Dopiero w toku dalszej organizacji i zwiększeniu się funduszów Rządu Narodowego z jednej strony, oraz zorganizowaniu dostaw z zagranicy - z drugiej, będziemy mieli coraz więcej oddziałów uzbrojonych w karabinki i sztucery belgijskie, aby pod koniec powstania oddać je znowu piechocie jak np. w korpusie gen. Bosaka. Ten stan rzeczy odbije się także i na taktyce jazdy powstańczej, która w początkach kampanii, będzie więcej okazywać dążenia do walki konnej i starcia się na białą broń. „Uzbrojenie jeźdźca w partiach , które widziałem „ o powiada naocznyświadek „składa się prawie wszędzie z dubeltówki, rewolweru lub pistoletów i szabli; dubeltówki nosi się przewieszone przez ramię, albo w szczególny sposób na szyi lub na piersiach; szable spotkałem zazwyczaj kawaleryjskie z gardą w pochwie stalowej lub tu i ówdzie skórzanej, albo też polskie, lub w reszcie kozackie „szaszki”..,Czasami widywałem też u kawalerzystów sztylet za pasem. Lance w partii Ruckiego stały zawsze oparte o drzewo i jakby gotowe do boju ; w rzeczywistości jazda jego nosiła je tylko w czasie parad , gdyż normalne wieziono je za wojskiem na wozach prawdopodobnie dla tego, że większość jeźdźców nie umiała się z nim i obchodzić, W partii Krysińskiego nie widziałem lanc wcale”
       Podobnie jak i uzbrojenie, a może i jeszcze bardziej różnorodnie, przedstawiało się umundurowanie kawalerii powstańczej, chociaż na ogół umundurowano ją wcześniej i lepiej od piechoty. Już w lutym 1863 r. u Kurowskiego robi ona wrażenie wojska jednolicie umundurowanego dzięki krótkim kożuszkom w formie czamarek, które wszyscy prawie posiadali, sławuckim burkom i czerwonym rogatywkom, obramowanych szarym barankiem, czasem z piórkami, spiętymi srebrnym orzełkiem. Podobnie było i w korpusie Langiewicza, szczególnie w ostatniej fazie jego istnienia W oddziałach sformowanych później, szczególnie za kordonem, umundurowanie przedstawiało się nie raz nawet zbytkownie.
       Np. jazda Figettego, przybyła w początkach czerwca z Galicji do partii Czachowskiego, ubrana była w jedwabne koszulki amarantowe spięte pasem z klamrą emaliowaną, na to miała narzucone granatowe bluzy; takież spodnie, buty wysokie palone. Na głowach zaś czapki ułańskie wysokie amarantem podbite ze srebrnymi galonami i kordonkami, i wreszcie burki stroczone na siodłach w barwnych czaprakach. Niemniej i uzbrojenie tego oddziału przedstawiało się bardzo dodatnio, gdyż każdy ułan posiadał kbk. belgijski, bijący na 600 kroków, pałasz, parę pistoletów i lancę z amarantowo-białą chorągiewką. Spotykamy także i skromniejsze umundurowania jak np. w działającej nad Pilicą jeździe Grabowskiego, która ubrana była w zwykłe samodziałowe świtki i czerwone rogatywki. Podobnych ubiorów używały również oddziały jazdy powstańczej na Litwie.
      Także i kawaleria w partii płk. Wierzbickiego, która w początkach lipca wkroczyła z Galicji w Lubelskie, nosiła mundur szaraczkowy z żółtymi lampasami i wyłogami a na głowachszare rogatywki z żółtymi otokami. Poważna jednak część oddziałów do końca powstania nie posiadała jednolitego, a często w ogóle żadnego, umundurowania. Oznaką stopni oficerskiego były przepaski na rękawie, lub szarfy o kolorze amarantowo-białym względnie srebrne galonki na kołnierzach. Podobnie jak i umundurowanie, był i rząd koński najrozmaitszego pochodzenia, poczynając od siodeł kawaleryjskich rosyjskich i austriackich, kulbak kozackich i siodeł Materiał koński przedstawiał się niemniej rozmaicie. Dla oddziału Kurowskiego początkowo dostarczono konie drogą rekwizycji z dworów. Były to więc konie fornalskie nieujeżdżone, słabe - często nawet ślepe. Natomiast nadawały się całkowicie do służby konie, przyprowadzone przez ochotników oraz dostarczone przez komitet krakowski, który zakupił je w okolicy Krakowa, Nowego Sącza i Wadowic. Umieszczone zostały następnie w Krakowie i ujeżdżane na Błoniach, do czego nawet został stworzony specjalny zakład. Część tych koni ofiarowana została bezinteresownie. Resztę uzupełniono, zdobywając je na straży granicznej rosyjskiej (w liczbie ok. 70). Były to konie bardzo dobre. Wyjątkowo dobry materiał koński posiadał szwadron Rakowickiego na Podlasiu, który już w pierwszych dniach powstania uzupełnił go ze stadniny w Janowie. Najlepsze jednak konie spotykamyw brygadzie gen. Taczanowskiego, sformowanej w czerwcu w kaliskim, wtenczas gdy w partiach Bitisa i Łakaszunasa na Żmudzi widzimy chłopskie mierzynki. W rozwoju swej działalności Rząd Narodowy zorganizował także komisje remontowe. Aby móc uzupełnić straty, niektórzy dowódcy ukrywali po wsiach na kwaterach pewną ilość koni, jak np. Żychliński w lesie w okolicach Warszawy, gdzie także wymienia bardziej zmęczone na świeże.
      Tymczasem armia powstańcza rozwija się dalej. W krakowskim w Goszczy organizuje się korpus Langiewicza, a w nim pierwsza wielka jednostka kawalerii : brygada jazdy , nad którą obejmuje dowództwo płk Czapski, były instruktor kawalerii w szkolewojskowej w Cuneo. Powstała ona z pułku kawalerii, utworzonego przez uprzednie jeszcze połączenie oddziałów konnych z partii Józefa Śmiechowskiego i Antoniego Jeziorańskiego, które utworzyły pułk pod dowództwem Juliana Bajera, dzielący się na 4 szwadrony, dobranych podług maści koni. Z tych jednym na koniach gniadych dowodził rotmistrz Józef Miniewski, szwadronem kasztanów Nowak, siwych rotmistrz Łukasz Dobrzański i na karych Jaszowski. Szwadron ten odznaczył się pod Małagoszczą, gdzie poległ jego pierwszy dowódca, a po nim objął komendę Jan Prędowski .
      Drugim pułkiem tej brygady, utworzonym później, dowodził płk Ulatowski). Kawaleria była z całego korpusu najlepiej zorganizowana i wyekwipowana. Każdy jeździec był uzbrojony w lancę, pałasz i pistolet. Ponadto przy sztabie Langiewicza znajdował się oddział żandarmów pod nazwą „Gewaltygierów“ w liczbie 20. Pełnili oni ponadto służbę kurierów a często oficerów ordynansowych. Brygada ta nie istniała długo i po bitwie pod Grochowiskami rozleciała się jak i cały korpus Langiewicza, nie zaznaczywszy swego istnienia żadnym znaczniejszym czynem bojowym.
       Drugą wielka jednostka kawalerii była brygada gen. Edmunda Taczanowskiego. Po bitwie pod lgnacewem, stoczonej dn. 8 maja, postanowił Taczanowski zorganizować silny i doborowy oddział kawalerii, z którym mógłby szybko przesuwać się po obszarze województw kaliskiego i mazowieckiego, powierzonych mu przez władze wojskowe; uzupełniany przez działające w tej okolicy partie skutecznie niepokoiłby Rosjan. Zbiera więc w tym celu oddziałki kawalerii jednolicie ubranej, aby je skupić i utworzyć jednostkę zdolną do działań bojowych. Jednocześnie czyni starania otrzymania potrzebnej ilości broni. Przez drugą połowę maja i cały prawie czerwiec oddział Taczanowskiego jest kadrą, która pilnie przygotowuje się do wchłonięcia większej ilości ochotników. Już w końcu czerwca kadra ta wchłania w siebie ok. 250 ludzi i Taczanowski rozporządza już oddziałem w sile ok. 500 jeźdźców. Wyruszywszy z Kosmowa w kaliskiem, gdzie się organizował, z jednym szwadronem pod dowództwem rtm. Miśkiewicza, szybko formuje drugi, którego dowództwo powierza Rembowskiemu, tworząc dywizjon. Dowództwo obejmuje Miśkiewicz, mianowany majorem. Oprócz tych dwóch szwadronów: kaliskiego i sieradzkiego, istniał jeszcze szwadron koniński pod Matusiewiczem, z którym połączył się Taczanowski w Choczu. W ten sposób powstaje zawiązek brygady, na czele której rozpocznie Taczanowski swą kampanię letnią. Już w połowie lipca tworzy on w Ustkowie czteroszwadronowy pułk kawalerii, dowództwo nad nim powierzając Matusiewiczowi, który uprzednio służył we francuskiej legii cudzoziemskiej i brał udział w wojnie krymskiej. Dywizjonami dowodzili mjr Miśkiewicz i mjr Bojarski, dawny oficer formacji polskich na wschodzie.
       Szwadronami natomiast dowodzą wyłącznie prawie byli oficerowie armii pruskiej, z której zresztą pochodzi i szereg młodszych oficerów, jednak przeważnie z rezerwy. Cała ta kawaleria była jednolicie ubrana i uzbrojona. Umundurowanie składało się z granatowej czamarki z amarantowymi wypustkami i białej rogatywki. Szwadrony składały się tu z czterech plutonów, z tych 3 - ułańskie - uzbrojone w szable, rewolwery i lance, a jeden - strzelecki - zamiast lanc posiadał sztucery. Stałe wzrastanie w siły dzięki dołączaniu Lak całych oddziałów jak i pojedyńczych ochotników, pozwala już w drugiej połowie sierpnia na sformowanie drugiego pułku kawalerii, nad którym dowództwo obejmuje płk. Słupski. Siły obu tych pułków wynoszą w tym czasie ok. 1200 jeźdźców, przy czym organizacja drugiego pułku, złożonego przeważ nie z oddziałków pochodzących z powiatów południowych, nie jest jeszcze całkowicie zakończona. W tym czasie zostaje utworzony z nadciągających licznie do obozu Taczanowskiego partii powstańczych oddział piechoty, liczący ok. 400 strzelców i kilkuset kosynierów.
       Jednakże i tej jednostce nie było danym dokonać większych czynów bojowych lub też przynajmniej stać się zawiązkiem większego korpusu armii regularnej tak, jak do tego dążył Taczanowski. Dnia 29 sierpnia zostaje ona rozbita przez przeważające siły nieprzyjaciela. Pozostaje z niej tylko oddziałek ok. 300 jeźdźców, na czele którego Słupski i Matusiewicz jeszcze do połowy października staczają szereg utarczek na obszarze województwa kaliskiego, aby następnie rozdzielić się na kilka mniejszych partii.
       Rozpatrzmy teraz tworzenie się i organizację oddziałów kawalerii, wchodzących w skład większych partii, złożonych głównie z piechoty. Jako pierwszy przykład niech nam posłuży partia Ludwika Źychlińskiego, oficera armii amerykańskiej, a w powstaniunaczelnika powiatów warszawskiego i rawskiego, działającego przeważnie na ich terenie. Oddział jego nosił miano „Dzieci Warszawskich”. W drugiej połowie czerwca otrzymuje on rozkaz Rządu Narodowego utworzenia silniejszego oddziału oraz kolumny konnej, którą miał dowodzić płk Bajer, znany nam już z korpusu Langiewicza. Przybywszy do lasów Osuchowskich, gdzie miał się ten oddział sformować z zebranych już na kwaterach po wsiach ochotników, znajduje jego dowódca w ukrytym tam magazynie, jak sam mówi: „umundurowań ułańskich na 150 ludzi, lecz brak terlic, uzd, popręgów, strzemion, i nawet sakw do karmienia koni. Dalej... 100 belgijskich karabinów z bagnetami i 98 strzelb rozmaitych..., nie było butów , koszul ani ładownic .”Jeszcze się znalazło 100 grotów do lanc, ale nie oprawionych na drążkach, natomiast brakowało koców, bielizny i płaszczy. Nie tracąc energii, żąda od cywilnych władz powstańczych uzupełnienia braków, sam zakłada w lasach warsztat dla naprawy i wyrobu broni, gdzie mu szybko 200 lanc przygotowano; wreszcie zamierza, wobec przy obiecania mu dostarczenia 200 koni, zorganizować początkowo szwadron ułanów, który ma ruszyć jako kolumna ruchoma na powiat, aby pod jej pośrednią osłoną w dalszym ciągu organizować oddział w sile 1000 ludzi piechoty i 100 konnicy. Pokonawszy brak oficerów, mianując ich z młodzieży warszawskiej Szkoły Głównej, przystępuje Żychliński do zorganizowania swej kawalerii z wybranych uprzednio starannie w tym celu ludzi, o czym opowiada w swych pamiętnikach następująco
       „ zająłem się wydobywaniem z ukrycia mundurów, siodeł , terlic, pałaszy i wszystkich potrzebnych przyborów do dla uzbrojenie mającej stanąć kolumny ruchomej jako i szwadronu ułanów. Każdy przedmiot musiałem dobierać i oczyszczać i tak bez przerwy pracowaliśmy dzień i noc aż w końcu obciążyliśmy wozy przyborami i bronią a te zaprowadzone zostały w nocy z 29 n a 30 czerwca do pobliskiego lasku olszowego .. Z powodu, że punkt zborny znajdował się nad szosą prowadzącą z Warszawy do miasteczka Błonie, obstawiłem wartami okolicę. Potem dopiero rozpocząłem przyjmowanie nadsyłanych mi przez dziedziców z powiatu koni i nadchodzących powstańców na małej łące w lasku, zaraz w mundury odziewałem i broń z amunicją im rozdawałem ... Zapał, jaki ożywiał tę młodzież, i chęć szczera w alki zachęcały mię do pracy, tym trudniejszej, że nie miałem nikogo do pomocy, kto by posiadał znajomość organizowania konnicy w szeregi. Z tego powodu musiałem nieledwie każdego ubrać, konia okulbaczyć i w szeregi stawiać.Konie były nędzne, bo po większej części były to fornalskie szkapy od bron i gnoju wyprzężona, Do tego jeszcze zamiast 200 koni przysłano zaledwie 120, z małym wyjątkiem szkap nie zdatnych pod konnicę, lecz i te musiałem przyjmować z braku innych. Przy wszystkich tych trudnościach nad ranem.... po stawiłem w szeregi 97 ułanów , 9 oficerów i 16 podoficerów ".
      W takich to warunkach tworzyła się pod bokiem wroga jazda powstańcza. To też nic dziwnego, że i wartość bojowa ddziału w dużej mierze zależała od przedsiębiorczości, sprytu i energii dowódcy i może w żadnej wojnie powiedzenie że „historia kawalerii jest historią jej dowódców“ nie znalazła tak jaskrawego potwierdzenia, jak w tej kampanii.
       Podobnie odbywa się dalsza organizacja oddziału Źychlińskiego na folwarku Dęby, dokąd nad ranem dostarczono mu około 50 koni. Wybrawszy spośród przybyłych ochotników umiejących jeździć konno i obchodzić się z koniem, przeznacza ich do kawalerii. Posadziwszy 56 z nich na konie, od razu każe im pełnić służbę ubezpieczenia folwarku. W ten sposób jeszcze przed rozpoczęciem najprymitywniejszego szkolenia młody ułan powstańczy stawał do odpowiedzialnej służby, w której mógł się w każdej chwili spodziewać wroga. Brak koni spowodował tu stworzenie oddziału ułanów aczkolwiek uzbrojonych w pałasze i lance i odpowiednio umundurowanych, lecz pieszych, podobnie do znanych z okresu wojny światowej oddziałów spieszonych kawalerzystów. Oddział ten przeważnie wożono na podwodach.
       Zatrzymałem się nieco dłużej nad tym epizodem formowania się oddziału kawalerii powstańczej, gdyż jest on bardzo charakterystyczny dla wszystkich podobnych wysiłków w tym okresie dokonanych na terenie walki tj. Królestwa a nie za kordonem. Warunki, w jakich toczono walkę, powodowały dość często konieczność rozpuszczenia oddziałów, czasami nawet po uzyskanym powodzeniu, aby uniknąć całkowitej ich zagłady przez nadciągające przeważające siły wroga. Należy przy tym zaznaczyć, że chociaż oddziały konne może częściej nawet w bitwach ulegały panice i rozpraszały się, niż jednostki piesze, jednak szybciej zbierały się, niż przemęczone stale ogromnymi wysiłkami marszowymi oddziały piesze. To rozpraszanie się oddziałów nie pochodziło zasadniczo z braku odwagi czy też braku ducha wojennego lecz po za warunkami taktycznymi, o których wyżej wspomniano, miał tu duży wpływ brak wojskowego wyrobienia i odpowiedniego wyszkolenia tak żołnierzy jak i dowódców, który łatwo powodował panikę. To też ciągłe rozpraszanie się istniejących oddziałów i organizowanie coraz to nowych przeważnie jednak z tego samego elementu, jest charakterystyczne dla całego okresu kampanii. Niejednokrotnie taki rozproszony oddział ukrywał swą broń a sam bywał przez cywilne władze powstańcze rozmieszczany po wsiach na kwaterach, często wraz z końmi. Każda wieś w tym wypadku miała oficera jako komendanta, utrzymującego tam rygor wojskowy, prowadzącego wyszkolenie i odpowiedzialnego za całość oddziału tam zakwaterowanego. Opłata za kwatery wynosiła dziennie (np. gdy w okolicy Błędowa i Trębaczewa stał w lipcu silniejszy oddział powstańczy) po 30 gr za szeregowego, po 40 za podoficera i po 60 za oficera .
      Jak wielki i ciężki musiał być w tych warunkach wysiłek organizacyjny wskazuje to, że wspomniany już uprzednio Żychliński, po utworzeniu swego oddziału, w przeszło miesiąc później organizuje już w okolicy Czerska oddział z 320 jeźdźców a następnie szwadron strzelców konnych w powiecie rawskim, gdzie w październiku znowuż formuje oddział dragonów. Jednocześnie zakłada także magazyny furażowe, zbiera konie zapasowe po kwaterach, aby móc wymieniać odsednione i okulawione. Ponadto ma tam także zawsze pewną ilość szeregowych dla uzupełniania strat. W ten sposób powstała jakby jednostka zapasowa, zakonspirowana i rozmieszczona na większej przestrzeni. Podobnie dokładna organizacja należała jednak do nielicznych wypadków. Podstawy materialne dla tworzących się i walczących oddziałów istniały częściej za kordonem, szczególnie na obszarze Galicji. Podobnie organizują się w tym okresie i inne konne partie powstańcze. W miarę jednak przeciągania się walki częściej tworzą się one już nie z ochotników, lecz z rozbitków innych partii. Tak np. jeden z wybitniejszych przywódców powstańczych b. oficer artylerii rosyjskiej Chmieleński po poniesionych uprzednio stratach w końcu września wzmacnia swą partię, wchłaniając 3 drobne oddziałki. Podobny stosunek kawalerii do piechoty znajdziemy i w innych partiach , wtenczas gdy instrukcja Rządu Narodowego, ustalająca skład oddziałów powstańczych, określa, że „nie powinny by być silniejsze, jak 400 do 600 ludzi piechoty i 150 do 250 jazdy... wyjaśniając, że „oznaczony tutaj stosunek jazdy do piechoty, mógłby się zdawać przesadzonym, lecz zważyć należy że stosunek ten nie może być oznaczonym w stosunku ogólnej siły oddziału, lecz jest wynikiem właściwej potrzeby ,czy bowiem oddział jest większej lub mniejszej siły, potrzebna liczba jazdy do pilnowania obozu, patrolowania itd. jest prawie zawsze taż sama “
       Nie zawsze jednak dało się ten stosunek utrzymać. Np. w oddziale mjra Oksińskiego w maju w Kluczesku widzimy na 3 bataliony piechoty 2 plutony jazdy doskonale uzbrojonej i wyekwipowanej. W partii Jeziorańskiego, która 28 kwietnia przekroczy granicę galicyjską, było na 8 kompanii piechoty, liczących przeszło 600 ludzi, 2 oddziały kozaków i oddział ułanów w sile przeszło 100 jeźdźców łącznie. Oddział Źychlińskiego, gdy udawał się z pomocą gen. Krukowi za Wisłę w końcu sierpnia 1863 r., liczył na 830 piechoty - 280 jeźdźców. Natomiast oddział Grabowskiego, działający w lecie 1863 r. nad Pilicą, nosi więcej charakter według obecnych pojęć związku mieszanego, licząc 275 ułanów, 35 konnych strzelców i ok. 200 piechoty na wozach. Na uwagę zasługujejeszcze skład i organizacja doborowego oddziału kawalerii, który w kwietniu pojawił się w krakowskim w okolicach Szczekocina i Małagoszcza. Dowodził nim Bończa b. oficer rosyjski; składał się on z czterech plutonów, z których 2 złożone były z samych chłopów, 2 zaś - z obywateli ziemskich. Pierwszymi dowodził Chmieleński, drugimi Dzianot. Dostać się do tego oddziału było bardzo trudno, gdyż trzeba było mieć konia albo całkowite kawaleryjskie uzbrojenie. Oddział ten istniał do połowy czerwca tj. do śmierci Bończy, który poległ 18 czerwca pod Górami. Dowództwo objął po nim Dzianot, lecz przy nim doborowa ta kawaleria szybko zmarniała, stwierdzając jeszcze raz jak zasadniczą była rola dowódcy w oddziałach powstańczych. Mniejszą stosunkowo ilością jazdy rozporządza jeden z dzielniejszych dowódców powstańczych Rogiński, wychowanek polskiej szkoły wojskowej w Cuneo, który już w styczniu formuje na Podlasiu oddział dochodzący wkrótce do siły blisko 900 strzelców i kosynierów, na co ma tylko jeden szwadron kawalerii, w składzie 2 plutonów liczący ogółem 70 koni. Nieco odmienny charakter miały oddziały konne, sformowane na Rusi i Litwie. Po nieudanym usiłowaniu stworzenia oddziału konnego, złożonego z samej prawie młodzieży obywatelskiej, który zostaje w maju rozbity przez chłopstwo pod Bułhajami w powiecie Winnickim, formuje Edmund Różycki b. ppłk rosyjskiego sztabu generalnego a syn Karola, oficera z r. 1831, w tym samym czasie w okolicy Taraszczy oddział jazdy wołyńskiej. Mając początkowo tylko 200 jeźdźców, gdyż większość spiskowych zawiodła, wyrusza na połączenie się z innymi partiami i już 12 maja tj. po trzech dniach ma pułk jazdy o czterech szwadronach po 150 ludzi każdy oraz 160 piechoty, którą wozi na wozach. Organizacja tego oddziału odznaczała się tym, że szlachta służyła tu ze swymi „pocztami“ złożonymi z dworskich kozaków; przypomina to tradycje kawalerii narodowej w XVIII wieku.
      Uzbrojenie składało się z lancy oraz częściowo broni palnej. Jednolite umundurowanie stanowiły barankowe czapki kozackie, oraz burki. Dyscyplina panowała wzorowa, to też oddział ten przez cały czas swego istnienia nigdy nie był pobity. Na Litwie i Żmudzi spotykamy konne partie, w których służyły całe rodziny pochodzące z jednego zaścianka. Rozpatrując organizację kawalerii powstańczej widzimy, że nie przytrzymywano się tam ściśle wymienionych już uprzednio nakazanych etatów, a to ze względu na braki w uzbrojeniu, koniach i ekwipunku, pomimo że Rząd Narodowy wydaje w tej mierze szereg dalszych zarządzeń. Omówiwszy organizację wielkich jednostek kawalerii jak i oddziałów wchodzących w skład poszczególnych partii a przeznaczonych do zadań bardziej samodzielnych, poświęćmy nieco naszej uwagi oddziałkom, służącym do ubezpieczenia, bliskiego rozpoznania oraz służby obozowej. Nieco więcej szczegółów mamy o takim oddziałku w partii Krysińskiego, działającej w lubelskim. Początkowo w połowie czerwca składała się ona z 340 ludzi, w tym połowa strzelców i połowa kosynierów, oraz dwóch plutonów jazdy. W dalszym swym rozwoju, już w październiku, widzimy partię tę liczącą 2 bataliony piechoty i szwadron kawalerii w sile 140 koni, podzielony na 4 plutony. „Konie były dobre" mówi jeden z uczestników „ kulbaki wygodne, dostateczna ilość ładownic, mantelzaków etc. Słowem oddział był zaopatrzony we wszystko, czego mógł potrzebować Na domiar obfitości otrzymaliśmy transport złożony z kilkuset kożuszków, bardzo porządnych ; był to dar kupców z Brześcia i Międzyrzecza .Ponieważ szwadron ten był przeznaczony do ubezpieczenia, rozpoznania, furażowania itp. wobec czego na dłużej oddalał się od partii, zostaje stworzony oddziałek z 14 ludzi złożony, „którego zadaniem" mówi w swych wspomnieniach jego dowódca:
       Było pełnić służbę obozową w nieobecności innej jazdy, to jest zaciągać w koło obozu pikiety ; gdy zaś jazda była w obozie, ja robiłem różne (podjazdy i wyprawy., Krysiński pragnąc aby to był oddziałek wzorowy, dał mi wybór ludzi i koni; byli to prócz mnie... sami wojskowi: Władzę nad nimi miałem nieograniczoną i tylko Krysińskiemu raportować byłem obowiązany. Ciągły ruch i czujność tak wyrobiły tę garstkę, że nigdy nie zawiodła i, lubo przetrzebiona, wytrwała do końca powstania " Z oddziałku tego pod koniec pozostało zaledwie dwóch zdrowych; reszta zginęła, odeszła jako ranni do szpitala lub też jako tacy pozostali w szeregu, albo dostali się do niewoli.
       Ciekawy był też skład tego oddziałku pod względem osobowym. Obok żołnierzy Polaków: dwóch ułanów i jednego dragona oraz strażnika granicznego z wojska rosyjskiego, dwóch ułanów pruskich i trzech austriackich, widzimy huzara Węgra, kirasjera Czecha, i wreszcie ułana oraz strzelca konnego byłych wojsk polskich z r. 1831. Wszyscy oni spełnili swój obowiązek żołnierski a wierność sprawie, za którą dobrowolnie stanęli walczyć, w większości krwią swoją przypieczętowali. Oddział ten, jak opisuje wspomniany jego dowódca, był ze sobą bardzo zżyty i zdyscyplinowany. „Konie.... były niesłychanie oswojone, będąc ciągle z nam i, śpiąc, kładły głowy na swych panach , na głos przychodziły . Mój koń luźny, nigdy nie był na powrozie prowadzony, a jednak nawet w bitwach, i w walce pieszej, zsiadali wszyscy, konie puszczone luzem nie oddalały się, pomimo że parę razy jazda nieprzyjacielska na nas uderzyła z wielkim wrzaskiem i konie starała się straszyć". Podobny oddziałek tworzy płk Miniewski w składzie organizowanego w okolicach Krakowa w maju 1863 r. tak zw. Oddziału Mazowieckiego. Na 800 ludzi piechoty ma on 40 kawalerzystów, ilość niezbędną do obsługi obozowej, jak mówi w swych wspomnieniach. Kawaleria ta, podobnie jak w tej samej okolicy w przeszło 50 lat później słynny patrol Legionów Polskich Beliny, maszerowała z siodłami na plecach w nadziei znalezienia koni po przekroczeniu granicy. Nie danym było jej się ich doczekać i po bitwie pod Krzykawką, gdzie ginie bohaterski Włoch, płk Nullo, cały ten oddział zmuszony jest przekroczyć z powrotem granicę galicyjską. Każdy, dowódca partii starał się zawsze mieć taki oddziałek przy sobie i nawet go nie wyśle w pościgu za pobitym nieprzyjacielem, jak np. Żychliński po zwycięskiej bitwie pod Osą stoczonejdnia 10 lipca 1863 r., gdyż tych, jak sam mówi „ 65 ułanów , których miałem przy piechocie, musieli pozostać jako służba przy obozie dla obsadzania widet, pikiet i placówek . . .”I w dalszym ciągu swych działań, ten oddziałek konny starczy mu zaledwie do „obsługi obozowej i straży. Na dalsze podjazdy w celu zabezpieczenia od niespodziewanego napadu i otoczenia przez nieprzyjaciela nie miałem konnicy"
       W tych słowach wyraźnie zarysowuje się rola większego oddziału kawalerii luźnie związanego z partią, choć organicznie do niej należącego i nominalnie podległego jej dowódcy, jako pełniącego ubezpieczenie dowódcy i osłonę sił głównych, oraz oddziałku konnych zwiadowców, ubezpieczającego gros partii bezpośrednio. Organizacja partii i oddziałków powstańczych tak, jaką widzieliśmy dotąd, luźnie ze sobą związanych i działających na ściśle określonym terenie województwa niejednokrotnie i powiatu wyznaczonych przez Wydział Wojny Rządu Narodowego, istnieć będzie aż do późnej jesieni 1863 r. Wtedy to po objęciu dyktatury nakaże Traugutt reorganizację wszystkich oddziałów powstańczych, łącząc je w pułki, dywizje a nawet korpusy. Spowodowało to dążenie wprowadzenia ścisłej hierarchii wojskowej w szeregi wojsk powstańczych, gdzie dotąd poszczególni dowódcy czuli się poniekąd właścicielami swych oddziałów, często nie słuchali rozkazów dowódców wojewódzkich i nie okazywali dążności do wzajemnego współdziałania, walcząc przeważnie na własną rękę. W tych warunkach, naturalnie, trudno było myśleć o zrealizowaniu jakiegokolwiek ogólnego planu operacyjnego. Reforma Traugutta miała wreszcie położyć kres temu przez podział kraju na 4 korpusy, z których w rzeczywistości tylko II pod generałem Hauke-Bosakiem oraz w drobnej części tylko I gen. Kruka zostaną jako tako sformowane. W tej organizacji przeciętnie każde województwo miało sformować dywizję, każdy powiat oprócz dwu batalionowego pułku piechoty, szwadron kawalerii w sile 120 jeźdźców. W tym ostatnim okresie powstania widzimy jeszcze większy oddział kawalerii w korpusie gen. Bosaka, w sile początkowo 400 koni pod dowództwem Markowskiego. Jednocześnie przy dowódcy korpusu istnieje szwadron jego eskorty w sile 100 jeźdźców w czterech plutonach, dowodzony przez byłego oficera austriackiego Szmejta. Posiada on dobre konie i jednolite rzędy a uzbrojenie stanowią karabinki, pałasze i rewolwery. W skład jego wchodziło 20 Węgrów, wielu żołnierzy austriackich a także kilkunastu nie wojskowych. Dyscyplina panowała wzorowa *). W końcu października widzimy w korpusie Bosaka od dział kawalerii w sile ok. 500 koni pod dowództwem Chmieleńskiego. Będzie to - zdaje się - ostatnia większa jednostka kawalerii w działaniach powstańczych.
       Na zakończenie tego fragmentarycznego przeglądu kawalerii powstańczej przyjrzyjmy się jeszcze jej wyszkoleniu stosunkom wewnętrznym oraz dyscyplinie jaka, w jej szeregach Wyszkolenie z łatwo zrozumiałych powodów musiało być bardzo powierzchowne, gdyż nowo sformowane oddziały nie zwłocznie musiały rozpoczynać działania z nadciągającym i tropiącym wrogiem. Dotyczyło to jazdy w większym jeszcze stopniu aniżeli piechoty, której organizowanie się niejednokrotnie osłaniać musiały ruchome kolumny kawalerii, jak to widzimy np. na terenie województwa warszawskiego w lecie 1863 r. To też na normalne licznych wypadków, nie było zupełnie czasu i warunków. Dopiero w boju uczono się szkoły walki a w ciągłych marszach, na postojach i rozpoznaniach - służby polowej. Zazwyczaj oddział po zorganizowaniu się dążył początkowo do ukrycia się, aby choć kilka dni czasu zyskać na najelementaraniejsze wyszkolenie i podjeżdżenie zebranych koni.
       Naturalnie i później już w toku działań wykorzystywali szczególnie energiczniejsi dowódcy, jak Chmieleński, Różycki, Krysiński i in. każdą wolną chwilę do uzupełnienia wyszkolenia, odbywając nawet ćwiczenia taktyczne jak np. w partii Krysińskiego. Nakazywał to również regulamin powstańczy następująco: „Z wolnych chwil korzystać należy do wyrobienia żołnierza pojedyńczo i ćwiczenia w celnym strzelaniu " .
      Wiemy np., że w obozie w Ojcowie szkolenie to było prowadzone bardzo intensywnie. Ćwiczono się od rana do nocy. Polegało ono głównie na nauce jazdy konnej, władaniu lancą, na szkolenie zwrotów, musztrę itp. nie starczyło już czasu, gdyż po tygodniu ćwiczeń jazda musiała być już użyta do służby ubezpieczenia i rozpoznania, z której wywiązywała się zupełnie zadawalająco, działając śmiało, czego przykładem może być choćby napad podjazdu na komorę w Szycach oraz udział jej w wyprawie na Sosnowiec.
       Tymczasem już w maju wydaje Wydział Wojny Rządu Narodowego szereg instrukcji i regulaminów mających być podstawą wyszkolenia oddziałów powstańczych. Według postanowień tych regulaminów wyszkolenie szeregowca w kawalerii ograniczyć się mogło do wyćwiczenia w jeździe konnej, „użyciu broni siecznej, i palnej, utrzymaniu w marszu ; odłamywaniu się w trójki lub szóstki do marszu ; rozwijaniu się na powrót w linię frontową, w zwijaniu w (kolumny plutonowe lub szwadronowe, jak najbardziej szybkiego formowania rozwiniętego z kolumn i przejścia do szarży. Co do ostatniego ruchu uwzględnić należy, że z kłusu i galopu, dopiero o 100 kroków od nieprzyjaciela, na komendę „marsz, marsz “ , w cwał następnie przechodzić należy (im silniejsze uderzenie, tym pewniejszy skutek) o raz, że lepiej jest ażeby, idąc do atak u , szeregi się ścisnęły, aniżeli się rozpierzchły..”
       Należy przyznać, że podobne ujęcie wyszkolenia formalnego, które także znajdowało ścisłe zastosowanie na polu walki, było bardzo rzeczowe. Pozbawione wszelkiego balastu dawało jednocześnie wszystko to, czego opanowanie było konieczne, aby odpowiedzieć ówczesnym wymaganiom walki. Przypatrzmy się teraz, jak odbywało się szkolenie kawalerii w poszczególnych partiach. I tak np. w oddziałach brygady gen. Taczanowskiego zgłaszających się ochotników poddawano próbie celnego strzelania, i tylko tych, którzy ją spełnili, wcielano do oddziału i ćwiczono w szermierce oraz w musztrze konnej. Ze względu na obecność dużej ilości oficerów Polaków z wojska pruskiego musztra ta odbywała się przypuszczalnie według regulaminów niemieckich. Pilne szkolenie tak jednostkowe jak i plutonów oraz szwadronów było prowadzone od początków ich istnienia. Następnie w miarę skupiania się oddziałów przeprowadzano ćwiczenia i manewry w większych zespołach. Odbywały się one w marszach lub na dłuższych postojach. Ponadto szkolono także służbę połową, musztrę bojową i służbę wewnętrzną. Również odbywały się co wieczór, o ile tylko warunki na to pozwalały, wykłady taktyki dla oficerów, które prowadził sam Taczanowski.
       Oto jak opisuje ćwiczenia jazdy w partiach Ruckiego i Krysińskiego naoczny i jednocześnie bezstronny świadek ppłk wojska szwajcarskiego v. Erlach. „Podział jazdy na szwadrony (60-80 koni), pluton i sekcje miał znaczenie na placu ćwiczeń, Tutaj na torze, tj. na wielkim , kopytami tylko wyznaczonym czworoboku wiejskiego pastwiska, uczono różnych rodzajów chodu i zwrotów ; dalej jeżdżono, rozwijając z szyku zwartego front o dwóch rzędach , albo też ujeżdżano dwójkami, trójkami, czwórkami, szóstkami, sekcjami albo plutonami, rozwijając się z nich w dwurzędy, znowu wracając do pierwotnego szyku itd. Przy tych wszystkich manewrach nie zauważyłem nic osobliwego, odróżniającego się od szkół jazdy innych wojsk,... U Ruckiego w jeździe było wielu trębaczy... u Krysińskiego także wielu ale trąbił tylko jeden z nich “ Z powyższego opisu widzimy, że postanowienia regulaminu powstańczego, przytoczone uprzednio, były wykonywane dokładnie i stanowiły rzeczywiście podstawę wyszkolenia kawalerii w tych partiach. Odbywano tam nawet ćwiczenia bojowe dwustronne.„Gdy jeden oddział trzymał straże “ opowiada jeden z uczestników tych ćwiczeń „inny starał się go podejść lub niepostrzeżenie wkraść się do obozu “
       W czasie bytności Kruka odbyło się takie ćwiczenie: „wyszedłem ... drogą ku Zienkom ; dla rozpoznania , mieliśmy lewe ramię przewiązane chustką. Potem zrobiwszy koło, podsunęliśmy się ku obozowi ... i przez bagna, prowadząc konie w ręku, ominęliśmy nasze pikiety ; dla zamaskowania tego ruchu, paru moich jeźdźców ukazało się pikietom w innej stronie. Gdy już byliśmy na twardym gruncie, wsiadłszy na koń puściliśmy się galopem i obskoczyli kwaterę Kruka i Krysińskiego, Podczas gdy... inne plutony jazdy trąbiły dopiero alarm i dosiadały koni, ja już wszedłem do kwatery naczelników i z uśmiechem powiedziałem : „panowie złóżcie broń , bo dom otoczony .Jak można wnosić z powyższego opisu, ćwiczenia te były ściśle dostosowane do warunków walki, gdyż niespodziewany napad jak i ubezpieczenia się przed podobnym działaniem były typowe dla walki powstańczej. Podobnie i w innych partiach starano się wykorzystać każdą wolniejszą chwilę dla doskonalenia żołnierza. Szkoli więc swych podkomendnych pilnie Chmieleński, wykorzystuje do tego postój na kwaterach i przymusową bezczynność swego oddziału w lecie 1863 r. Żychliński, widzimy to samo u Różyckiego i innych. Zanim przejdziemy do działań bojowych jazdy powstańczej, należy jeszcze poznać dyscyplinę oraz nastrój, jaki panował w jej szeregach. Główny wpływ miała tu przede wszystkim indywidualność dowódcy, jego stosunek do podwładnych i sposób postępowania z nimi, które w jednych partiach opierało się wyłącznie na wpływach moralnych, w innych zaś i to dość często jak np. u Chmieleńskiego, na groźbie bata. Jawny wybuch niesubordynacji mamy np. u Taczanowskiego w Sulisławicach w połowie sierpnia,kiedy to większa ilość szeregowych, niezadowolona z wyznaczonych nowych dowódców, zebrała się przed kwaterą generała, głośno przeciwstawiając się tym zarządzeniom. Energiczne jednak wystąpienie dowódcy i odwołanie się do obowiązku żołnierskiego odniosło natychmiastowy skutek. Wiemy jednak, że podobne wybryki, mimo usiłowań utrzymania surowej dyscypliny, powtarzały się jeszcze niejednokrotnie.
      Również i wśród dowódców oddziałów spotykamy często wypadki niesubordynacji jak np. nie przybycie na czas mimo otrzymanych rozkazów oddziałów kawalerii Grabowskiego i Rudowskiego do bitwy pod Osą, co uniemożliwiło zupełne rozgromienie i zniszczenie pobitego przeciwnika, co zresztą obaj ci dowódcy jak i płk Bajer dowodzący kolumną ruchomą kawalerii na tym samym obszarze niejednokrotnie jeszcze powtarzali i co w rezultacie doprowadziło do rozbicia ich oddziałów, a głównym siłom, z którym i mieli współdziałać, często uniemożliwiało zamierzone zadania. Jeżeli chodzi o dezercję, to ta siłą rzeczy - ze względu na brak stałej egzekutywy sądowej - była dość duża mimo surowych kar i ostrzeżeń w tym względzie jak np. wydanych dla oddziałów walczących w powiatach mazowieckim i rawskim przez Żychlińskiego, oraz mimo energicznego działania żandarmerii polowej. Przeważnie jednak spotykamy serdeczne stosunki między dowódcami i ich podkomendnymi, jak w partii Krysińskiego, o których barwnie opowiada wspomniany już niejednokrotnie ppor. Rostworowski, „i przy posiłku i spoczynku toczyła się i zawsze na wpół wesoła, na wpół poważna gawędka" Wspominano tam dawne boje, gdyż byli to przeważnie starzy żołnierze a także w chwilach wolnych autor czytywał im opowiadania z żywotów Świętych, historii polskiej a na wet uczył czytać i pisać. O życiu w partiach mówi także wspomniany już kilka krotnie szwajcarski ppłk v. Erlach, że było ono „niezwykle ponad wszelkie wyobrażenie piękne i pociągające. Wszędzie czuć tu powiew głębokiego entuzjazmu dla wzniosłej sprawy, za którą walczono ".
       Natomiast w walce oddziały kawalerii powstańczej – nie odmawiały zasadniczo posłuszeństwa swym dowódcom i śmiało ruszały na wroga. Jednakże i tu jego osoba i przykład osobisty grały zasadniczą rolę. To też mamy szereg wypadków, gdzie najlepiej rozwijające się uderzenie - załamie się z chwilą śmierci lub zranienia dowódcy i zamieni niejednokrotnie w ucieczkę.
       Tak będzie w bitwie pod Białką, gdzie szwadron Radowickiego prowadzony przez samego dowódcę partii Rogińskiego - rusza śmiało do szarży na armaty. Jednakże wobec upadku dowódcy, skutkiem zabicia pod nim konia - załamuje się impet uderzenia i szwadron wycofuje się, ponosząc straty.
       Podobnie idzie w rozsypkę doborowy oddział kawalerii Bończy na widok śmierci swego dowódcy w bitwie pod Górami dnia 18.VII. Również w bitwie pod Żelazną w końcu lipca 1863 r. załamie się szarża kawalerii, która miała dać jej ostateczne rozstrzygnięcie na korzyść powstańców, gdy prowadzący ją na czele 180 koni dowódca partii Żychliński padnie ranny przed frontem swego oddziału.
       Wypadki te wynikały jednak nie z braku odwagi i ducha u kawalerzystów powstańczych, a tylko skutkiem małego ich wyszkolenia wojskowego i zdyscyplinowania wewnątrz poszczególnych oddziałów, nie dających się osiągnąć dla braku odpowiedniego czasu.
       Cała wojna 1863/64 r. miała po za niektórym i próbami działań w jej początkach, wybitnie charakter partyzantki. Poszczególne partie walczą bez wspólnego planu i ściślejszego współdziałania na wyznaczonych obszarach, których im nie wolno opuszczać. W alki te noszą wszelkie cechy działań podjazdowych, sprowadzających się w większości, pod każdym względem, siły przeciwnika. To wymykanie się niejednokrotnie wymagało całkowitego rozproszenia nawet większych oddziałów. wypadków do zasadzek, alarmowania, zaskoczenia a szczególnie wymykania się z obław organizowanych przez przeważające To też jednym z najtrudniejszych zadań dowódcy było zebranie alboutrzymanie w całości oddziału po przegranej bitwie, czemu niejednokrotnie także stawało na przeszkodzie łatwe uleganie panice. Mimo to każdy oddział konny miał jak by swoją kadrę, utrzymującą się zawsze nawet w najkrytyczniejszym położeniu przy swym dowódcy. Przy niej skupiali się po pewnym czasie rozproszeni z danej lub innych partii jak i nowo przybywający ochotnicy. Ponownie zebrany w ten sposób oddział podejmował nowe działania tak długo, aż zagrożony przez przeważającego nieprzyjaciela rozdzielał się znowu.
       Tak np. po rozbiciu oddziału Żychlińskiego w sierpniu, zbierze on szybko tylko swą jazdę, nie mogąc zgromadzić rozproszonej piechoty, a utworzywszy z nich kolumnę ruchomą, podtrzymywać będzie walkę w okolicach Warszawy, szybkimi manewrami utrudniając ruchy kolumn rosyjskich, alarmując załogi itp. Jednocześnie powiększa oddział zaciągiem nowych ochotników, wtenczas gdy oddziałki konnej żandarmerii zbierają rozproszonych. Należy tu dodać, że aczkolwiek kawaleria łatwiej się rozpraszała, to jednak szybciej się zbierała od piechoty. Wprawdzie podobny sposób działania zapewniał możność dłuższego egzystowania oddziału i podtrzymywania walki, lecz nie pozwalał na koncentrację większych sił dla podjęcia akcji wojennej w szerszych ramach a tym samym na uzyskanie poważniejszych rezultatów nawet o charakterze taktycznym. Skazywał więc zawczasu walkę powstańczą, bez pomocy obcej interwencji, na niepowodzenie. Było to jednak naturalnym wynikiem okoliczności, w jakich wojna się rozpoczęła - niespodziewanie bez odpowiednich przygotowań wojskowych i zasadniczego planu nosić musiała od samego początku charakter improwizacji.
       Pierwszy rozkaz bojowy tj. rozporządzenie o napadach na załogi rosyjskie 22 stycznia oparł Komitet Centralny na „Instrukcji powstańczej Mierosławskiego, następnie już 25 t. m. wydaje dodatkową „Instrukcję dla naczelników wojskowych wojewódzkich i powiatowych", w której nakazuje aby „wszelkimi siłami starali się utrzymać jak najdłużej i wzmacniać o ile można najwięcej w ludziach, broni i wszelkiego rodzaju zapasach "co wobec sił przeciwnika było dosyć trudne. Ma to być coś w rodzaju obrony zaczepnej w ograniczonych bardzo ramach, jednak z utrzymaniem inicjatywy w swym ręku. Takim charakterem odznaczać się będą nieliczne tylko działania, jak opanowanie przez partię Jeziorańskiego Rawy, działania Kurowskiego w krakowskim i Rogińskiego oraz Lewandowskiego na Podlasiu. W tym pierwszym okresie powstania kawaleria nie występuje nigdzie samodzielnie, poza działaniem drobnych oddziałków jak np. przeciwko straży granicznej pod Szycami, pod Grójcem i t. d. Współdziała natomiast w walkach większych oddziałów, wprawdzie nie osiągając poważniejszych rezultatów, lecz dając dowody męstwa i ofiarności jak np. pod Małagoszczą lub w natarciu na Miechów.
       Po upadku dyktatury Langiewicza kraj pokrywa się mnóstwem partii o rozmaitym składzie, działających bez określonego planu, przeważnie każda na własną rękę. Starając się utrzymać jak najdłużej, stosują one przeważnie taktykę unikania walki. W tym czasie wszystkie już pierwsze oddziały powstańcze są rozbite. Zniknął już korpus Langiewicza, zginęły już oddziały Lewandowskiego i Rogińskiego, rozproszone są siły Podlewskiego i Kurowskiego,znika już myśl prowadzenia wojny a powstanie przemienia się w zbrojną demonstrację. Tymczasem Wydział Wojny Rządu Narodowego, stanowiący niejako Naczelne Dowództwo w tym czasie wydaje w dniu 4 maja1863 r. dekret o zmianie sposobu walki, który mówi:
       „Taktyka naszego narodowego powstania jako taktyka wojny partyzanckiej, bez regularnej armii i artylerii, powinna być przedewszystkim zaczepną, nie zaś odporną ; albowiem powstanie siłą i przewagą tylko, śmiałe napady zwyciężać może. Oddziały powstańcze powinny ciągle i wszędzie tylko atakować i niepokoić wroga, ażebyzakres jego działania zmniejszyć i zamknąć go w ciasnych stanowiskach, skąd by dalej panowania swego najazd rozszerzać nie mógł,nie zaś dozwalać mu ażeby atakował, ścigał i na koniec panowanie powstania do powstańczego obozu ograniczał „
       W tak pojętej walce kawalerii przeznaczono specjalną rolę:
       „Kawaleria, niegdyś sława i siła rycerstwa polskiego, oraz kosynierzy, podstawa naszego powstania, wskutek owej odpornej taktykinie będąc przejętymi duchem śmiałej i dzielnej zaczepki, stają się pomimo osobistą waleczność pojedynczych żołnierzy, słabym i bojaźliwym wojskiem , które już nie raz pierwsze dało hasło do rozsypki. A przecież kawaleria i kosynierzy są tu jedynymi broniami,które bez sprowadzania z zagranicy sztućców i prochu , z małą stosunkowo stratą świetne nad Moskwą i mogą odnosić zwycięstwa... Polecamy więc przede wszystkim :1„ Zmienićradykalnie dotychczasowątaktykę odporną i bierną na taktykę czynną, zaczepną, niepokojącąciągle wroga, prawdziwie partyzancką . 2. Stłumić w żołnierzu duchabiernej rezygnacji i biernego oporu, a natomiast rozbudzić w nimducha śmiałego przedsiębiorstwa, nieubłaganego odwetu i ufnościw swe siły.
       Dekret ten ma tchnąć nowego ducha w walczących orazpobudzić dowódców do inicjatywyi działań zaczepnychJednakże nie dano jednocześnie wyraźnych celów operacyjnych, do osiągnięcia których powinni byli dążyć dowódcy powstania.Organizacja działań wojennych pozostaje ta sama. Krępuje ona swobodę taktyczną i operacyjną, gdyż poszczególnym partiom nie wolno wydalić się po za granicę swego województwa a czasem powiatu. Nominalnie kierują ich działaniem naczelnicy wojenni wojewódzcy, leczwobec utrudnionej łączności dowodzą właściwie naczelnicy powiatowi względnie dowódcy poszczególnych partii.To też mimo nakazu przejścia do taktyki zaczepnej rzadkie są w tym okresie przejawy takiego sposobu działaniajak i bitwy przyjęte z namysłem. Większość ich nosi cechy przypadkowości. Będzie to jednak okres największego nasilenia walk powstańczych. Kawaleria występujew nim bądź to samodzielnie w większych i mniejszych jednostkach jak np. oddział Bończy w krakowskim, osłaniający głównie przechodzenie granicy przez sformowanew Galicji oddziały, brygada kawalerii Taczanowskiegow kaliskim w sile przeszło 1500 koni, która w ciągu blisko dwóch miesięcy przechodzi z miejsca na miejsce, ograniczając się jedynie do alarmowania drobnych oddziałówrosyjskich, znoszenia patroli itp. zamiast przeszkadzaniaruchom kolumn, osłonie organizacji własnych oddziałów, napadu na mniejsze załogi itd.; i w ten sposób wreszcie popewnym czasie jest do walki zmuszona i zostaje zupełnierozbita dn. 29 sierpnia pod Kruszyną.
       Inaczej przedstawiaćsię będą samodzielnie prowadzone działania pułku jazdywołyńskiej Edmunda Różyckiego, liczącego 350 koni. Zamierzał on po sformowaniu swego oddziału zebrać jeszczeinne partie powstańcze, działające w tym czasie na Wołyniu, i ruszyć na spotkanie mających wkroczyć z Galicjiwiększych sił pod gen. Wysockim. W marszu swym rozbijaoddział kozaków pod Miropolem oraz stoczywszy kilkazwycięskich utarczek, zadaje w dniu 26 maja poważnąklęskę większemu oddziałowi rosyjskiemu pod SalichąMałą. Wobec jednak niepowodzenia wyprawy gen. Wysockiego zmuszony jest przekroczyć granicę galicyjską.W swych działaniach w przeciwieństwie do większości dowódców Różycki nie unika walki, lecz uderza wszędzie naprzeciwnika, gdzie tylko stosunek jego sił na to pozwolinie narażając na niepotrzebne straty. To też jako dowódca oddziału jazdy stanie on w całym powstaniu na jednymz czołowych miejsc. Po za tymi większymi jednostkami kawaleria występuje w tym okresie tylko w drobniejszych oddziałkach i to głównie w składzie poszczególnych partii. W województwie Mazowieckim jego naczelnik gen. Callier stosuje w lecie szeroko osłonę poruszeń piechoty przez ruchome kolumny kawalerii jak Bajera, Grabowskiego i innych, jednakże niebędą to już działania samodzielne. W sierpniu tworzyŻychliński oddział jazdy, który po połączeniu się pod Warkąz szwadronem strzelców konnych do stanu 450 koni alarmuje garnizony rosyjskie w tych okolicach, staczającw ciągu przeszło dwóch miesięcy kilkanaście potyczek, 3 większe bitwy i alarmuje dwukrotnie nawet Warszawę. Lecz i te działania mają za zadanie pośrednio osłonę akcjipartii pieszych. Ponadto mamy w tym okresie cały szeregdziałań jazdy już bezpośrednio współdziałającej z piechotączy to jako rozpoznanie i ubezpieczenia czy też wprost jakoudział w walce. W wielu wypadkach wywiąże się onaz otrzymanych zadań doskonale działając śmiało i skutecznie.
       Jesień 1863 r. przynosi nam trzeci ostatni okrespowstania. Zapowiedziana i oczekiwana interwencja państweuropejskich zawiodła. Wiele wyborowych oddziałów rozbitojak np. Krysińskiego, Ruckiego, Taczanowskiego lubzmuszono do przejścia granicy jak Różyckiego. Mimo usiłowań Traugutta, który, objąwszy dyktatorską władzę, dekretem z 15 grudnia wprowadza nową organizację, znosząc podział na województwa i partie i stara się rozpocząćnową kampanię na innych jak dotąd zasadach nic jużnie może powstrzymać upadku powstania na wiosnęr 1864. W tym ostatnim okresie widzimy początkowo silniejszy oddział kawalerii - krakusów w sile ok. 500 koniw korpusie Haukego pod dowództwem Chmielińskiego.Bierze on udział w napadzie na Opatów 25 listopada. Porozbiciu korpusu Bosaka w lutym 1864 r. gdy już zupełnieprawie znikają z pola walki większe oddziały powstańczepozostaną jeszcze drobne oddziałki konne, wyślizgującesię z otaczających ich kolumn rosyjskich. One to – mimoswego często opłakanego pod każdym względem stanu - podtrzymają powstanie do wiosny i ostatnie zejdą z teatru wojny.
      
Prezentujemy wspomnienie młodego powstańca, który na Wołyniu dołączył do jazdy gen. Edmunda Różyckiego. Tekst opublikowano w okolicznościowym wydawnictwie „W CZTERDZIESTĄ ROCZNICĘ POWSTANIA STYCZNIOWEGO 1863-1903”.Wydanego we Lwowie Nakładem Komitetu Wydawniczego. 1903r. Paweł Lisowski (Bronisław Solkulski )

BITWA POD SALICHĄ



       Wybuch powstania styczniowego zastał mie w domu mej matki, małym folwarku pod Wołoczyskami w guberni Wołyńskiej. Mając wówczas piętnasty rok życia, nie bardzo dobrze zdawałem sobie sprawę z wypadków, które całą Polską wstrząsnęły, ile, że pozostawałem do świąt Bożego Narodzenia w szkole pod rygorem nauczycieli Moskali, pozbawiony wszelkich wiadomości o zdarzeniach życia publicznego. Uczęszczałem do klasy czwartej „szkoły parafialnej“ w Wołoczyskach, dokąd po feriach świątecznych już nie wróciłem, gdyż wszystkie szkoły w guberni pozamykano.
       Rozpoczął się więc dla mnie czas wolny, bez zajęcia, czas prawdziwie szczęśliwy, bez srogiej dyscypliny moskiewskiej. W takim bezczynnym życiu, w czasie, kiedy walka o niepodległość, na obszarze niemal już całej Polski, rozbrzmiewała ponurem echem, przepędziłem do dnia 1 kwietnia 1863 r. Nagle zjawił się u mnie kolega mój ze szkolnej ławy Stanisław Trzebiński. Syn obywatela ziemskiego z Łonk i zaprosił mię do siebie. Matka, jakby przeczuwała bliską stratę syna swego, nie chciała początkowo zezwolić na wyjazd mój do Trzebińskich, w końcu jednak, ulegając jego prośbie i mojej, dała swoją aprobatę na zaproszenie kolegi. W drodze do Łonk opowiedział mi Trzebiński, o wypadkach zaszłych w Kongresówce, nadmieniając, że walka z Moskalem w krótkim czasie i na Wołyniu wybuchnie. Według jego opowiadania, w domu starego Trzebińskiego robiono przygotowania do wyruszenia na pole walki. Dojeżdżając do Łonk, już miałem wyobraźnię zajętą obrazami przyszłych bojów i trudów obozowego życia. Obudziła się we mnie chęć wojaczki i uczucie młodzieńczej odwagi. Poczułem się Polakiem i byłem już przygotowany do zaciągnięcia się w szeregi powstańcze.
       Bawiąc w domu Trzebińskich, wielu rzeczom i osobom się przypatrzyłem. Po nocach odbywały się tajemne zjazdy i narady. Wiele nieznanych i znanych osobistości przesunęło się przed moimi oczyma. Robiono przygotowania do walki. Sporządzanie ładunków, szycie torb, czyszczenie i ostrzenie pałaszy opatrywanie i próba broni palnej, było naszym codziennym za jęciem. W wykopanym na ten cel dole pod lamusem w ogrodzie, chowano wszelką broń, jako też klejnoty rodzinne Trzebińskich.
       We wszystkie te przygotowawcze roboty i plany byłem wtajemniczony. Zaznajomiłem się z kilku młodymi ludźmi i postanowiłem razem z nimi udać się na pole walki. Śniliśmy plany bojów, bohaterskich czynów ... Tymczasem przedarła się do nas wieść o gotującej się wyprawie generała Wysockiego z Galicji, która wlewała w serca nasze otuchę i pobudzała do czynów.
       Moskale jednak już dowiedzieli się nieco o przygotowaniach w Łonkach. Pewnego pięknego poranku zjawili się żandarmi, przeprowadzili rewizję we dworze, której rezultatem był stary, zapomniany przez nas pałasz i uwięzienie teścia p. Trzebińskiego, Podolskiego, ponoć żołnierza wojsk polskich z roku. Zdołałem jakoś ujść oka żandarmów, gdyż oficer, który przeprowadzał rewizję znał moją matkę i mnie, zresztą nie przypuszczał we mnie przyszłego „buntownika“. Ta niespodziana wizyta Moskali i uwięzienie Podolskiego, rzuciły pewien popłoch na mieszkańców dworku. Jakim sposobem towarzysze moi, których było kilku, znacznie wiekiem ode mnie starszych, zdołali ujść rąk żandarmów, tego nie umiem sobie dziś wytłumaczyć.
       Pamiętam tylko tyle, że prócz rodziny Trzebińskich pozostałem sam, gdyż wszyscy inni zbiegli. Zacząłem więc przemyśliwać, jak wrócić do matki, wobec bowiem odbytej dopiero rewizji i smutku, jaki po uwięzieniu staruszka Podolskiego zapanował, nie było komu zająć się moją osobą. Nazajutrz jednak zjawił się w Łonkach niejaki p. Kojdecki, były rządca Trzebińskich, jem u też zwierzyłem się z moim zamiarem powrotu do domu. Kojdecki wytłumaczył mi, że nie ma po co wracać do matki, gdyż jeżeli już raz postanowiłem być żołnierzem, trzeba wytrwać w postanowieniu. Zdany na łaskę i niełaskę losu, zamiast do matki pojechałem do Krzysztofówki, majątku p. Zieleniewskiego, o którym później dowiedziałem się, że został przez Moskali rozstrzelany.
       W Krzysztofówce zastałem kilku z młodzieży gotujących się do wymarszu na pole walki. Aby bytność swą upozorować, pełnili oni rozmaite funkcje w dworze krzysztofowickim. 1 tak jeden był furmanem, drugi kucharzem, inny gumiennym i t. p. Prędko zawarłem znajomość z nowymi towarzyszami. Byli to chłopcy weseli i serdeczni. Czas schodził nam na polowaniu z chartami, na które wyjeżdżaliśmy nieraz i w jedenaście lub dwanaście koni. Nie trwało to jednak długo. Po kilku dniach pobytu w Krzysztofówce kazano nam wyjechać- do obozu Różyckiego. Podzieliwszy się na dwie partie, po sześciu, wyjechaliśmy nocą z Krzysztofowki. Towarzyszami moimi byli: Edward i Antoni Szerenowscy, Antoni Burczyński, Kazimierz Szafrański i Teofil Tchorzewski. W dnie skryci po leśniczówkach, dworach, folwarkach - nocami tylko zdążaliśmy do celu naszej podróży.
       Dokąd i w jakim kierunku jechaliśmy, o tym nie mam dzisiaj najmniejszego pojęcia, tak samo też nie wiem, w jakiej stronie dotarliśmy do obozu Edmunda Różyckiego . Przybywszy do obozu późnym wieczorem, zmęczeni i wygłodzeni, ułożyliśmy się do snu. Nazajutrz obudziłem się i zacząłem rozglądać się po obozie. Obok mnie spał nieznajomy kolega broni, który obudziwszy się, zagadnął, dlaczego siedzę bezczynnie i nie idę karmić swego konia. Odpowiedziałem mu, że dopiero w nocy przybyłem do obozu, nikogo nie znam i nie wiem, od kogo mam żądać konia dla siebie. Nieznajomy kolega obejrzał mię od stóp do głowy, po czym powstał prędko i oddalił się. Po niedługiej chwili wrócił w towarzystwie niskiego jegomości, ubranego w mundur rosyjskiego oficera bez epoletów jednak i odznak rangi. Ten ostatni popatrzał na mnie chwilę, i zagadnął: ..
       Ładny obrońca szkoda, że mleka nie mamy w obozie!“ Na te słowa czułem jak twarz krwią mi nabiegła, spuściłem głowę i łzy zakręciły się w oczach.
       — Jak się nazywasz?
       — Paweł Lisowski.
       — Skąd ?
       — Z gubernii wołyńskiej- z Wołoczysk.
       — A umiesz malcze jeździć na koniu?
       — Umiem.
       — No dobrze — chodźże ze mną!
       Później dowiedziałem się, że owym jegomościem był rotmistrz Derydyczeks wojskowy rosyjski - późniejszy dowódca mego szwadronu. Udałem się za nim pełen niewypowiedzianego strachu. Za chwilę stałem oko w oko przed generałem Edmundem Różyckim. Był to mężczyzna w wieku około lat 40, niski, krępy, o bardzo miłej powierzchowności. Derydycz objaśnił go,kim jestem. General popatrzał na mnie, uśmiechnął się dobrotliwie i zapytał:
       - „No cóż dziecko ? - będziesz bił Moskali ?
       Na to pytanie generała nic nie odpowiedziałem, gdyż ze wzruszenia i jakiejś nieokreślonej bojaźni słowa uwięzły mi w gardle. Zdusiłem w sobie łzy i powstrzymałem spazmatyczny płacz, który w mojej piersi wzbierał. Nie wiedziałem nawet, kiedy Różycki się oddalił. Wrażenie tego człowieka pozostało w mojej duszy na zawsze, a obraz jego stoi mi zawsze przed oczyma. W krótce odszukałem moich znajomych, którzy ze mną do obozu przybyli i jakoś powoli przyszedłem do siebie, determinacja wzięła górę nad roztkliwieniem dziecięcym mego usposobienia.
       Dostaliśmy konie i broń. Mnie przypadł w udziale jakiś stary, zardzewiały pałasz i dwa pistolety, w olstrach siodła już osadzone. Pałasz jednak okazał się dla mnie za długi, pistolety za ciężkie. Za staraniem Derydycza odebrano mi go i zamieniono na kozacką „szaszkę“ w kształcie karabeli, krzywo zagiętą, bez kosza. Koń był niezły, kozacka kulbaka wygodna. W płóciennych torbach tejże znalazłem (prawdopodobnie po jakimś poległym powstańcu) zgrzebło, szczotkę, sznur i rozmaite inne drobiazgi. W drugiej torbie namacałem kilka sucharów i próżną manierkę. Widok sucharów obudził we mnie uczucie głodu. Spożyłem też je z zazdrości godnym apetytem. Bielizny doszukać się nie mogłem, w jednej więc i tej samej koszuli pozostałem już aż do chwili wejścia oddziału naszego do Galicji. Był to pierwszy dzień mego pobytu w obozie, któremu teraz dopiero mogłem lepiej się przypatrzyć. Według obliczenia mojego oddział nasz składał się prawie z samej jazdy - (pieszych było może 50) i liczył razem około 600 ludzi. Żywioły składające pułk nasz, były rozmaite. Przeważała warstwa oficjalistów prywatnych i drobnej szlachty, zaściankowej, nie brakło też sług dworskich, czyli t. zw.- kozaków i czeladzi dworów szlacheckich. Wielu było dezerterów z wojska rosyjskiego i nieliczna garstka włościan. Z wybitniejszych obywateli ziemskich zapamiętałem majora Gonsieckiego, Krzyżanowskiego i Soleckiego.
       Obóz nasz rozłożony był na górze, w lesie. Las miał kształt elipsy. U podnóża góry płynęła niewielka rzeka, otaczająca ją lukiem od strony południowej. Widety rozstawione były dokoła obozu; generał zarządził wszelkie środki ostrożności, ogni nie wolno było rozniecać - cisza prawie zupełna panowała, przerywana od czasu do czasu cichym pogwarem powstańców. W nocy każdy czuwał przy swoim koniu, gotów ruszyć na bój z Moskalami, lub w dalszą drogę. Po odbyciu jakiej takiej mustry pod kierunkiem rotmistrza Derydycza, nabyłem nieco wprawy w obchodzeniu się z bronią i wydoskonaliłem się w jeździe konnej. Tymczasem wieści otrzymane od okolicznych ziemian, którzy pod rozmaitymi postaciami poprzebierani, przyjeżdżali zwykle nocą do obozu nie zatrzymały nas długo w miejscu. Ruszyliśmy więc dalej, kierując się ku granicy galicyjskiej. Nadzieja połączenia się z generałem Wysockim, który miał wtargnąć z Galicji spełzła na niczym. Różycki postanowił więc bądź co bądź forsownym marszem przejść kordon austriacki i umknąć Moskalom, którzy przeważającymi siłami, jak nas wieści dochodziły, poczęli nas otaczać.
       1 tak zmieniając ciągle miejsca krótkiego pobytu, błąkając się po lasach i ustroniach, zdała od ognisk ludzkiego życia, posuwaliśmy się naprzód - w kierunku południowo-zachodnim. Głód nieraz doskwierał, zmęczenie ogarniało wielkie i żołnierzy i konie, ale nikt nie szemrał, tylko poddawał się losowi i rozkazom powszechnie szanowanego i sprawiedliwego wodza.Koło Medwedówki dowiedzieliśmy się na pewno, że major Michno ze Starokonstantynowa ściga nas na czele oddziału, złożonego z kilku rot piechoty i dwóch sotni kozaków. Przyznam się, że pewien strach ogarnął mię na tę wieść, bałem się bowiem żywcem dostać w ręce moskiewskie i postanowiłem raczej zginąć. Nerwowo ściskałem rękojeść mojej „szaszki" ściągając mimo woli cugle memu koniowi, który głośnym prychaniem Koledzy z mego szwadronu byli spokojni i żaden muskuł nie drgnął na ich opalonych i gęstym kurzem pokrytych licach. Dochodząc wreszcie do wsi Salichy- Małej, spostrzegliśmy Moskali pędzących gościńcem równolegle prawie z nami. Piechota jechała na wozach a jazda pędziła wyciągniętym kłusem obok.Było jasnym jak na dłoni, że wróg chce nam odciąć drogę naszego odwrotu. Było to około wpół do dziewiątej z rana, czas był ładny, powietrze spokojne, nasycone świeżością majową. Jechaliśmy stępo ku Salisze, mając wieś w dole, okoloną kilkoma pagórkami. Moskale tymczasem parli ciągle gościńcem, który okalał całą wieś po lewej stronie. Nagle otrzymujemy rozkaz do galopu. W jednej chwili przebiegliśmy wieś i wydostaliśmy się na wzgórze. Byłem pewny, że uciekamy przed przeważającą siłą moskiewską. Nagle stanęliśmy a zwróciwszy się frontem w dwie rozwinięte linie ku nieprzyjacielowi, puściliśmy się z początku wyciągniętym kłusem, później galopem na wroga. Moskale tymczasem rozwinęli się w tyraliery i zaczęli nas prażyć ogniem karabinowym, żadna jednak kula nas nie dosięgła. Cały ten manewr odbył się bardzo prędko. Pierwsze dwa szwadrony pod dowództwem Mazewskiego, pomknęły na przód, uderzając całym impetem szabel i spis na Moskali, którzy widząc ten niespodziewany atak, zaczęli tworzyć najeżony ba gnetami czworobok. Atak nasz jednak udaremnił zabiegi nieprzyjaciela, zanim bowiem to się stało, nasi już siedzieli na karkach przerażonego wroga. Ja będąc w drugiej linii naszej, do boju rozwiniętej konnicy, słyszałem już zdała zmieszane głosy walczących i szczęk oręża. Sam Różycki stanął na czele naszej kolumny.
       Wpadliśmy również jak wicher na Moskali, ale już chyba po to, aby uganiać się za niedobitkami, którzy w bezładnej ucieczce, nie próbowali nawet wielkiego stawiać oporu. Dziś, kiedy odświeżam w mojej pamięci ten epizod bojowy mojego życia, nie zdaję sobie dobrze sprawy z faktów mu towarzyszących. Pamiętam tylko, że bitwa długo nie trwała i reszta niedobitków moskiewskich cofnęła się do wsi, gdzie pod osłoną karabinowego ognia powsiadała na powrót na wózki i znikła nam z oczu. Na placu boju pozostało wiele trupów. Z naszej strony padło kilku, z których przypominam sobie Antoniego Szerenkowskiegoi Soleckiego. Ze znajomych ranni byli : Mazewski, Żółkiewski i Krzyżanowski. Z ostatnim łączyły mnie później w Galicji ścisłe węzły przyjaźni. Umarł dziesięć lat temu w Brzeżanach.
       Ochłonąwszy z pierwszego wrażenia, mając chlubne zwycięstwo za sobą, rozłożyliśmy się zaraz obozem. Odpoczywaliśmy przez kilka godzin i przed wieczorem ruszyliśmy w dalszą drogę. Choć głód i zmęczenie dokuczało, jakiś dobry duch wstąpił w serca wszystkich, zwycięstwo dodało nam otuchy i odwagi. Przez dwa dni forsownymi marszami parliśmy ku granicy austriackiej. Nie wiem zgoła dzisiaj, którędy marsz ten odbyliśmy, dość, że po dwóch dobach pochodu przyszliśmy obok Palczyniec nad granicę. Było to w końcu maja, upał nieznośny prażył nas dotkliwie a przy tym kurz był taki, że trzeciego szeregu przed sobą widzieć nie można było. Ubrania nasze pokrywała więc warstwa prochu na palec grubo. Odetchnąwszy trochę, przeszliśmy koło Szczęsnówki granicę i jeszcze tego samego dnia byliśmy w Koszlakach. Zaledwie nieco ochłonęliśmy z trudów tak forsownego marszu, zjawia się kompania piechoty austriackiej i kilku żandarmów. W imieniu prawa rozkazują nam broń złożyć. Co też spełniliśmy.
      


Włodzimierz Majdewicz

      

UMUNDURY POLSKIEJ KAWALERII
      W POWSTANIU STYCZNIOWYM 1863 ROKU


       Kawaleria powstańcza w latach 1863-1864 czyli przez cały czas trwania walk była praktycznie w stadium reorganizacji. Funkcjonowały wówczas dwa rodzaje jazdy:
      kawaleria samodzielna zorganizowana w pułki, działała również brygada gen. Edmunda Taczanowskiego, największa jednostka kawalerii polskiej w powstaniu 1863 r. ,
       oraz mniejsze oddziały jazdy stanowiące osłonę i zwiad większych zgrupowań piechoty. Dekret grudniowy gen. Romualda Traugutta zlikwidował ten podział, zalecając wprowadzając tworzenie oddziałów kawalerii dywizyjnej.
       Przed tą reformą na ogół przy każdej partii powstańczej istniał niewielki oddział konnych zwiadowców, pełniący również funkcje ubezpieczenia. W pewnych sytuacjach oddział konny z cała partią uczestniczył w działaniach zaczepno-odpornych . Powstańcze oddziały kawalerii tworzono według regulaminów opracowanych przez Ludwika Mierosławskiego i Józefa Wysockiego. Nawiązywały one do tradycji narodowych opierając się jednak w znacznym stopniu na francuskich regulaminach jazdy.
      Szwadron miał składać się ze 175 oficerów i żołnierzy, w liczący 5-szwadronów pułk powinien posiadać 875 szabel. Według wydanych w czerwcu 1863 roku instrukcji dla oddziałów prowadzących walkę partyzancką szwadron powinien nie więcej niż 152 ludzi.
       W powstańczych realiach szwadron nie przekraczał stu jeźdźców. Gen. Józef Hauke-Bosak z własnej inicjatywy formował szwadrony lekkie w sile 5 oficerów i 82 kawalerzystów. Siła kawalerii dywizyjnej wynosiła przypuszczalnie około 696 szabel. W dokumentach Wydziału Wojny Rządu Narodowego istniały szczegółowo opracowane w pierwszych miesiącach 1862 roku ilustrowane instrukcje dotyczące umundurowania piechoty czyli strzelców, kosynierów, kawalerii, artylerii, saperów, pociągów, oficerów sztabowych, felczerów, aptekarzy i intendentury. Barwne ilustracje stanowiące załącznik do instrukcji wykonał znany artysta malarz Juliusz Kossak. „Przygotowane przez Juliusza Kossaka na zlecenie Wydziału WojnyRządu Narodowego projekty mundurów łączyły harmonijnie dawną tradycję, zwłaszcza wojskowego nakrycia głowy z ubiorem cywilnym drugiej polowy XIX wieku”.
       Warto zapoznać się z tym dokumentem przytoczonym monumentalnej pracy „Polski Mundur Wojskowy ” autorstwaZdzisława Żygulskiego i jun. Henryka Wieleckiego. W części dotyczącej umundurowania broni jezdnych czytamy: „Kawaleria powstańcza miała wysokie, przewężone nad otokiem rogatywki z wierzchem amarantowym i okutym blachą daszkiem, długie kurtki (surduty) granatowe, zapięte na dwa rzędy guzików z amarantowym kołnierzem, podszyte skórą granatowe spodnie z amarantowymi lampasami wpuszczone w cholewy długich butów, czarne pasy ze srebrnymi klamrami ładownice skórzane z orłem na klapie. Dla oficerów ułanów przewidziano czapki ozdobione białymi kitkami, temblaki oraz wyszycie oznak stopni na rękawach srebrne.
       Ubiorem formacji strzelców konnych, wzorem Księstwa Warszawskiego, miały być kołpaki z czarnego futra bez daszka i zielone mundury. Mundurem lekkich, rozpoznawczych oddziałów konnych, które potocznie nazywano krakusami miał być tradycyjna czapka krakowska z czerwonego sukna z czarnym barankowym otokiem, czamara z siwego sukna z kołnierzem i obszyciami czerwonymi, spodnie szaraczkowe wpuszczone w cholewy butów i płaszcz tabaczkowy (opończa) z kapturem , ozdobiony czerwonym sznurkiem. Oznaki stopni oficerów także w formie wyszyć na rękawach.
       Mundur generalski składać się miał z czapki rogatej z kitą z piór białych i amarantowych, z otokiem ze srebrnych liści dębowych, kurtki granatowej z kołnierzem i wyłogami rękawów amarantowymi obwiedzionymi białą wypustką, granatowych spodni z podwójnym amarantowym lampasem i białą wypustką , wpuszczonych w cholewy długich butów. Wyszycia na rękawach miały być srebrne. UW971a


Projekt mundurów dla jazdy Juliusz Kossak.
       Instrukcje Rządu Narodowego nie miały większego w pływu na rodzaj umundurowania oddziałów powstańczych. Projekty te okazały się niewykonalne. Nie było możliwości uruchomienia masowej produkcji i wprowadzenia zaprojektowanych mundurów z powodu braku bazy technicznej i magazynów.
      


Projekt mundurów dla jazdy Juliusz Kossaka


Projekt mundurów dla jazdy. Juliusz Kossak.
      


Projekt mundurów Juliusz Kossak.
      

W czasie przygotowań do powstania podstawowym problemem był brak broni. W tej sytuacji sprawa mundurów stawała się drugorzędna. Napływającą konspiracyjnymi kanałami na teren Królestwa Polskiego broń i gotówkę, dowódcy przeznaczali głównie na dozbrajanie swoich oddziałów najczęściej kosztem umundurowania. Za mundur służyło powstańcom ubranie cywilne, w zależności od przynależności społecznej były to szamerowane czamary, świtki, wołoszki, guńki, sukmany, kożuszki i bekiesze. Zdarzało się też, iż niektórzy z nich nosili stare mundury z czasów powstania 1831 roku.
       „Przeważająca większość partii ubrana była w zwykłe cywilne stroje. Najczęściej spotykanym elementem ubioru będącym namiastką umundurowania zarówno wśród piechoty, jak i jazdy były różnorodne nakrycia głowy (konfederatki, francuskie kepi, rogatywki, kapelusze), do których przypinano orzełki lub wstążki o barwach narodowych. Umundurowanie czy zwykły codzienny ubiór, podobnie jak i większość całego wyposażenia, dostarczane były przez organizacje galicyjskie. Były to ubiory wykonane przez rzemieślników galicyjskich, a niekiedy zakupione w Wiedniu. Niewielka część przemycana była z rosyjskich magazynów wojskowych lub wytwarzana przez tajne zakłady rzemieślnicze na terenie Lubelskiego i Podlasia. Dużą pomoc okazała powstańcom ludność miejscowa, której dary uzupełniały braki w ubiorze oddziałów.”
       Mimo to dowódcy oddziałów powstańczych dokładali starań o jak najlepsze umundurowanie podwładnych. Odnotowano nieliczne przypadki zgłaszania się w szeregi ochotników w zachowanych starych mundurach z powstania 1831 roku. We współcześnie szytych powstańczych mundurach starano się odtworzyć elementy nawiązujące do mundurów Księstwa Warszawskiego i Królestwa Polskiego miało to nadawać oddziałom charakter regularnej formacji wojskowej. Oddziały powstańcze ubrane były różnorodnie w zależności od warunków i możliwości finansowych. Tylko w niewielu przypadkach udało się wprowadzić w miarę jednolite stroje-mundury. Według licznych badających ten temat historyków w Powstaniu 1863 roku najlepiej i najstaranniej umundurowana była jazda powstańcza.
       Warto przywołać tu kilka przykładów. Gen. Edmund Taczanowski sformował największą jednostkę kawalerii w Powstaniu 1863 roku. Składała się ona z dwóch pułków. Wyekwipowanie i wyposażenie dużej jednostki jazdy wiązało się ze znacznymi nakładami finansowymi.
       Było to możliwe dzięki patriotycznej postawie właścicieli wielkich majątków w Kaliskiem. Brygada gen. Taczanowskiego prezentowała się doskonale o czym świadczą zachowane wspomnienia :
       „ Cała konnica była niemal jednolicie uzbrojona i umundurowana (...) w granatowe ułanki z amarantowymi wyłogami, takimiż kołnierzami i mankietami, o spodniach granatowych z amarantowym lampasem i mająca głowy okryte ułańskimi kaszkietami o srebrnych orłach. Widok jej był zaiste imponujący.” . „Wygląd zewnętrzny oddziału musiał być jednak dobry, bo pruscy ułani w Choczu, gdzie generał Taczanowski przybył 8 lipca, wzięli początkowo naszych ułanów za regularną rosyjską kawalerię.” .
      


Ułan z brygady Taczanowskiego 1863 roku.
Rys. Stefan Pajączkowski.


       Doborowym i zdyscyplinowanym oddziałem jazdy powstańczej, złożonym z polskiej patriotycznej elity Wołynia był 2 Pułk Jazdy Wołyńskiej gen. Edmunda Różyckiego. Ten samodzielny oddział kawalerii walczył na terenach Wołynia, Podola i Galicji Wschodniej. Jezdni gen. Różyckiego nie posiadali identycznego umundurowania. Konni powstańcy z Wołynia byli ubrani w baranie czapki, brązowe burki, spodnie koloru granatowego oraz wysokie, skórzane buty. W chłodne wieczory i noce ułani nosili także kożuchy. W guberni lubelskie jziemianin Kazimierz Józef Bogdanowicz z prywatnych funduszy sformował i wyposażył oddział (strzelcy, kosynierzy, jazda) którym dowodził w polu. „W jednym z pierwszych oddziałów galicyjskich kawaleria (około 200 koni) umundurowana była w popielate kurtki ułańskie oraz czerwone rogatywki z białym barankiem i białym piórkiem.”
      „ W partii gen. Antoniego Jeziorańskiego oprócz strzelców i kosynierów były trzy szwadrony jazdy, każdy z nich posiadał inny strój. I tak pierwszy szwadron umundurowany był w bure kurty z epoletami tej samej barwy. Na głowie szare ułanki z czarnym skórzanym dnem i takąż nad daszkiem mieli przypięte białe, metalowe orzełki. Spodnie szare w puszczali w buty z wysokimi cholewami.
       Drugi szwadron, tworzyli „kozacy” ubrani w wysokie, czarne baranieczapki, bure kurty, długie obszerne szarawary i krótkie półbuty. W trzecim szwadronie jedyną namiastką munduru były jedynie czerwone krakuski.” Szwadron kawalerii w 300 osób liczącej partii płk. Tomasza Wierzbickiego ubrany był w szare bluzy i spodnie z żółtym i lampasami i wyłogami.
       W partii Marcina Lelewela-Borelowskiego liczącej około 800 powstańców było ponad 200 jezdnych. „Konnica na trzy oddziały była podzielona; pierwszy stanowił żandarmów. Było ich 30, uzbrojeni byli w szable i rewolwery. Umundurowani byli w wszyscy jednakowo; granatowe garibaldówki z żółtymi guziczkami z tej materii spodnie i francuskie kepi (czapeczki). Drugi oddział stanowił ułanów, ale nie mieli proporców, tylko same szable, tabaczkowe mundury z czerwonymi wyłogami. Trzeci oddział stanowili „kozacy” także o szablach, sieraczkowy strój kompletny, konfederatki z różowymi wypustkami i takież same rabaty na mundurach, obok których szły dwa rzędy guziczków stalowych.”
       W partii Kajetana Cieszkowskiego - Ćwieka (100 koni) ubrani w szare kurtki i rogatywki z żółtym i wyłogami. Jednolitością ubioru wyróżniała się jazda oddziału Zygmunta Chmieleńskiego, występująca w granatowych kurtkach i spodniach oraz francuskich czapkach typu kepi.
       W liczącym ponad trzystu powstańców oddziale Florentego Stasiukiewicza wyposażonym przez krewnych i miejscowe ziemiaństwo „ starano się nadać pewną formę; strzelcy otrzymali bluzy i konfederatki zielone, kosynierowie szare a konni czerwone.” Żandarmi rtm Junoszy Nowackiego”.….ubrani byli w okrągłe czapki szaraczkowez czerwonym lampasem, mundury szare z czerwony mi kołnierzami i mankietami, spodnie szare z czerwonymi lampasami, guziki białe z orzełkami”. Bywały również nieliczne oddziały umundurowane w sposób daleko odbiegający od tradycji munduru narodowego i zupełnie nie praktyczny w warunkach partyzanckiej walki. „ Do rzadkości należał oddział jazdy, który przybył 5 czerwca 1863 r. z Galicji do partii Czachowskiego: „ Jeźdźcy przyjechali w amarantowych jedwabnych koszulach przepasanych pasami z emaliowanymi klamrami, w palonych eleganckich butach, wysokich ułańskich czapkach amarantowych z daszkami ozdobionymi szychami, kordonkami, sznurami i innymi świecidełkami.” Tym oddziałem była jazda mjr Narcyza Fiegiettego Stojanowicza która w czerwcu 1863 roku przybyła z Galicji i zasiliła szeregi partii Dionizego Czachowskiego.
       Kolejnym oddziałem którego wygląd wzbudzał mieszane uczucia był Oddział Żandarmerii Narodowej Baszczyńskiego(Konrada Tomaszewskiego). „ 4 plutony, składające się na dwa szwadrony. Umundurowanie: Czerwone koszulki garibaldyjskie, niebieskie spodnie, białe konfederatki. „Mundury te były prawda niekosztowne, ale też i niepraktyczne, koszulki bowiem tak nazwane „garibaldki”, były szyte z tybetu, materiału nadzwyczaj nietrwałego i nieodpowiedniego naszemu klimatowi; gdzieś pod gorącym niebem Italii mogły być dobre i praktyczne, ale w Polsce, w kwietniu, gdzieby przydały się nieraz kożuszki, były po prostu strojem śmiesznym, niewygodnym i po miesiącu noszenia zdatnym tylko na śmiecie”.
       Noszone w niektórych oddziałach czerwone „Garibaldyjskie koszule”- garibaldki były symbolem solidarności z ruchem narodowo-wyzwoleńczym we Włoszech. Odrębny temat to w wielu przypadkach wykwintne i mocno fantazyjne mundury wyższych oficerów. UW795



       Uznany autorytet w tej dziedzinie płk. Bronisław Gembarzewski (1872-1941) malarz batalista, historyk wojskowości, współtwórca i wieloletni dyrektor Muzeum Narodowego i Muzeum Wojska w Warszawie. Tak scharakteryzował umundurowanie uczestników Powstania Styczniowego 1863-1864 :
       „Istna mozaika w strojach nie tylko w ramach oddziału, lecz i poszczególnych jego formacji nie pozwala określić choćby ogólnie typu umundurowania powstańca 1863 r. Można jedynie stwierdzić, iż przeważały elementy narodowe (ludowe), tradycje mundurów Księstwa Warszawskiego i Królestwa Polskiego, głównie z okresu powstania listopadowego .”
      

Powszechnym nakryciem głowy czapki, obszyte barankiem rogatywki, czerwone granatowe lub białe ozdobione biało – czerwoną kokardą, często z polskim orłem. Właśnie te polskie rogatywki zastępujące mundur były najczęściej jedynym wspólnym znakiem przynależności do powstańczego oddziału.


____________________________


      Osoby zainteresowane historią i tradycją polskiej kawalerii szczególnie słynnym 19 Pułkiem Ułanów Wołyńskich im. generała Edmunda Różyckiego z Ostroga nad Horyniem pod adresem www.ulan-wolynski.org.pl znajdą najnowsze i archiwalne materiały z „UŁANA WOŁYŃSKIEGO”.
      Piszemy o walkach 19 Pułku Ułanów Wołyńskich w 1939 roku. Przypominamy walki ochotniczych formacji konnych legendarnego majora Feliksa Jaworskiego z lat 1917-1920. Przypominamy szwadron 19 Pułku Ułanów odtworzony w 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej. Wspominamy Jazdę Wołyńską w Powstaniach Listopadowym 1830/1831 i Styczniowym 1963/1864 roku.
     
      STOWARZYSZENIE RODZINA 19 PUŁKU UŁANÓW WOŁYŃSKICH
powołane zostało w dniu 8.10.1994 roku w celu konsolidacji środowiska oficerów, podoficerów i żołnierzy 19 Pułku Ułanów oraz ich rodzin i sympatyków Pułku.
     


      Kondolencje
     
      NASZEJ DROGIEJ KOLEŻANCE I PRZYJACIÓŁCE PANI RENACIE MIECHOWICZ, CÓRCE HALINY OFRECHT, WNUCZCE MAJORA ZENONA SIERŻYCKIKEGO, ORAZ NAJBLIŻSZYM ZMARŁEGO – JEGO CÓRCE MONICE I WNUCZCE DOROCIE SKŁADAMY SZCZERE I GORĄCE WYRAZY WESPÓŁCZUCIA Z POWODU ODEJŚCIA DO WIECZNIOŚCI UKOCHANEGO MAŁŻONKA I OJCA ŚP. MARKA MIECHOWICZA.


      Śp. Marek Miechowicz zmarł po ciężkiej wieloletniej chorobie w dniu 6 czerwca 2023 roku w Krakowie, został pochowany w grobie rodzinnym na Cmentarzu Rakowickim. Każdy dzień Jego życia ziemskiego zawdzięczał niestrudzonej i pełnej poświęcenia opiece małżonki Renaty, przy wsparciu najbliższych.
      Łączymy się z Tobą Droga Renatko w wielkim bólu i żalu z nadzieją, że czas uleczy Twoje rany.
___________________________________________________________________________ Kontakt:
STOWARZYSZENIE RODZINA 19 PUŁKU UŁANÓW WOŁYŃSKICH
Ul. Bajkowa 17/21 04-855 Warszawa
Honorowa Prezes Hanna Irena Rola Różycka ,
Prezes Konrad Sierakowski tel: 504 177 577
vice Prezes Włodzimierz Majdewicz tel: 692 166 783

      powrót na stronę główną