Strona Stowarzyszenia Rodzina 19 Pułku Ułanów Wołyńskich
Spis treści
ŚWIĘTO 19 PUŁKU UŁANÓW WOŁYŃSKICH | REDAKCJA |
MÓJ PIERWSZY STRACH | GEN. DYPL. STANISŁAW GRZMOT SKOTNICKI |
PŁK ALEKSANDER PIOTRASZEWSKI | STEFAN SARNA |
POŻEGNANIE ELŻBIETY KOTARSKIEJ | HANNA IRENA ROLA RÓŻYCKA |
GRUDZIĄDZ 26-28 SIERPNIA 2016 | HANNA IRENA ROLA RÓŻYCKA |
GRUDZIĄDZKIE KAWALERYJSKIE SPOTKIE W OBIEKTYWIE | MACIEJ SKINDER |
ŚWIĘTO 19 PUŁKU UŁANÓW WOŁYŃSKICH W "ZDYBOWISKU" | TOMASZ SAWICKI |
ŚWIĘTO 19 PUŁKU UŁANÓW WOŁYŃSKICH
MÓJ PIERWSZY STRACH
Gen. Bryg. Stanisław Grzmot Skotnicki
MÓJ PIERWSZY STRACH
Nie bałem się wcale. Lęku nie rozumiałem. Czytałem nieraz o tchórzach i nieraz o tchórzach słuchałem opowiadań z ciekawością, jak o wszystkim ciekawym, ale bez odczucia i prawdziwego zrozumienia lęku. Ot tak, - ciekawe i paskudne bać się , - niby czego?! Śmiałem, się gdym w śliczną sierpniową noc z pierwszą siódemką Beliny przesadził szlaban graniczny rosyjsko-austriacki, skokiem tym wypowiadając Rosji wojnę, całej Rosji, nic a nic się nie bojąc. Śmiałem się gdym wespół z Dudzieńcem, nieboszczykiem, bronił Kieleckiego rynku , klęcząc u wylotu jednej z ulic, pełnej dragonów Nowikowa. I dziś już dokładnie nie pamiętam, czy śmiałem się więcej z uciechy myśliwskiej przy ostrzeliwaniu lepiej do strzału nadstawiających się kacapów, czy do ślicznych z rozdygotanych kielczanek i kwiatów, jakie spadły mi na głowę. A źe dragonów było 3 szwadrony a nas po dwóch na każdym rogu, dwunastu na kupę, - to i cóż ? tym weselej i zabawniej.
Śmiałem się, gdym w cudny czerwcowy ranek już jako oficer i szwadronista ze srebrnym orłem na ułańskiej czapie, z fantazją na prawe ucho naciągniętej, na czele błękitnych plutonów, na harce rozsypanych w pozłocistej fali sandomierskiej rodzimej pszenicy, nagle gesty płot, jak z pod ziemi wyrosłej tyraliery rosyjskiej najechał i zaraz w nich uderzył, przez com kacapów odepchnął i majątek ciotki mojej wraz z ciotką zdobył.
A na drugi dzień znowu śmiałem się, gdym w pieszym szturmie jeńców brał, tym samym sobie wiktorię dając, a ciotki majątek wraz z ciotką w moim ręku utrzymując. Śmiałem się do siebie i innych często, zawsze, czy w dzień, czy w nocy.
Aż nagle … …Był dzień upalny, bez wiatru, kurz siedział wszędzie, na drodze, na drzewach, na zgliszczach dopiero co przez Moskali popalonych chałup, na siodle, za kołnierzem, na kwiatach przydrożnych, smutnie szaro do ziemi ciężarem kurzu pochylonych, w oczach w nosie. W tym kurzu szliśmy za nimi w ślad tuż, tuż…Zdawało się, że dzieli na tylko kurz. Tak za nimi i kurzem, po nich do Urzędowa w Lubelskim.
W Urzędowie w połowie wsi opór – okopy- strzelają - my stop! Z koni i na piechotę w nich,- przez pole… chyłkiem …biegiem…byle do pierwszych opłotków. Za chwilę i ja razem z innymi, gdy od tyłu nadbiega ułan z rozkazem, by natychmiast stawić się u dowódcy 5 pułku piechoty Legionów. Oddałem dowództwo i sam biegiem przez las do Rysia, zwanego Królem Polskim. Tam w jakiejś ziemiance po Austriakach wysłuchałem wiele zawiłych kombinacji taktycznych, których w owe czasy nie wiele rozumiałem, poczem spiesznie do szwadronu, który może już zdobył, a może krwawi, a może już za Urzędowem w pościgu.
Ze skraju lasu, dokąd doszedłem, przed sobą na polach, przed chwilą pełnych tyraliery ułańskiej- nic nie dostrzegłem. Doszli więc do wsi i we wsi się biją. Trzeba skręcić trochę w las, a potem szerokim gościńcem, pełnym kurzu, wprost do Urzędowa. Gościniec na lewo biegł wzdłuż błota porosłego dzikimi trawami i trzciną. Za błotem i szuwarem daleko moskale. Szedłem tam wesół i kontent, że już nasi we wsi, że zaraz będę z nimi … Tuż z lewej strony, gdzieś z szuwarów buchnął strzał, tak blisko i tak niespodziewanie, że odskoczyłem odruchowo w bok; jednocześnie kula świsnęła nad czakiem. Poczułem dokładnie jak mi serce bić przestało, -„do mnie” pomyślałem – „ i mierzy dobrze, trochę za wysoko, ale gdy powtórzy ?”… Gościniec był bez drzew, ja oddalony jednako od lasu w tyle i wsi na przedzie, dokąd szedłem i gdzie mnie oczekiwał szwadron.
W tył ? do lasu? - nigdy, a gdzie fason?- Więc naprzód ! Skłębiona z tamtą inna myśl: „teraz repetuje, teraz mierzy i zaraz”...
Drugi strzał prasnął równie blisko, głowę odrzuciło mi w tył, przez chwilę zdało mi się, że trafił mnie w nos, - na szczęście, tylko złudzenie – nos cały, ale strzeli zaraz trzeci raz jeszcze lepiej, już teraz na pewno prosto w łeb.
A w tym łbie myśli jak huragan, wszystkie na raz skłębione, szybkie jak błyskawica i stłoczone niemiłosiernie: „Ot, taki mały w Soktnikach bawię się wojnę z Moskalami i jestem księciem Poniatowskim”, i jednocześnie – „ stawałeś do stumetrówek, a teraz leziesz powoli dla głupiego ułańskiego fasonu, że się niby nie boisz!” i już po niej „ masz Polskę, psiakrew! A mówiły ci sandomierskie endeki, żeby nie iść! a mówiły ci wszystkie żubry spokrewnione, że neutralność to grunt! masz teraz- a słuchać było starszych”.
Tak z głową, jak kalejdoskop szedłem dalej. Na szczęcie od strony niewidzialnego przeciwnika wzdłuż gościńca zaczął się rów z niedostępna groblą, - ta przynajmniej zasłaniała mi nogi. Serce wstrzymane między pierwszym a drugim strzałem, odrabiało stracone chwile, waląc tak mocno i tak szybki, że czułem je w gardle i uszach… Może nie zdąży strzelić? O czterdzieści kroków ode mnie , po lewej stronie drogi, stał piec z kominem – zwykły piec chłopskiej chałupy, prze godziną spalonej ze sterczącym prosto w niebo kominem. Piec- pięść, myślę sobie, a komin –palec wskazujący, znaczy symboliczny wskaźnik, że za chwilę do Boga. Doszedłem do komina. Przy piecu siedziało dwóch dłubinosów z 5 pułku piechoty zasłoniętych od strony strzału. Grzali konserwy na zgliszczach. – Cześć. – Cześć ,obywatelu poruczniku, - niech obywatel porucznik nie wygląda z za komina, bo tu jakiś sukinsyn strzela; lepiej u poczekać. Rada praktyczna! Obowiązek nakazywał iść zaraz dalej, a wyjść z za komina straszno. Mylę: - teraz mierzy na wysokość głowy lub brzucha, - mierzy na kraj komina, - gdy wychylę się strzeli i trafi niechybnie, jak na strzelnicy do nieruchomej tarczy. Zacząłem rozmawiać z piechurami , tak o niczym, dla zbicia czasu, wstydziłem się sam przed sobą. - Cześć obywatele. - Cześć, ale ostrożnie obywatelu poruczniku.
Ruszyłem. Tak jak przypuszczałem, strzelił. Kurz z tynku i cegły. Usłyszałem za sobą dwa klapnięcia. To moje leguny dla pewności zrobiły błyskawiczne „padnij” za piecem. Jeszcze dwa naboje w magazynku i jeszcze ze trzydzieści kroków do pierwszej chałupy wsi. Chałupa była biała, wydawała się najpiękniejsza ze wszystkich domów, jakie kiedykolwiek widziałem.
Była domem zbawienia i taka śliczna w strukturze. Poczułem dziwny nieznany dotąd dreszcz na plecach. Pobiec! (kiedyś w szkole biegałem tak szybko). Jak to ? biec ?! od kul ? W oficerskim mundurze ułańskim ? Dłubinosy za piecem patrzą , a może moje ułany ze wsi patrzą ? – i ta cholera w szuwarach też patrzy !! Idę dalej krokiem, - tylko kolana lekko drżą i w ustach mi sucho… Strzelił tym razem źle, - nisko – kula zawadziła o groblę, narobiła kurzu i bzykotu i przestraszyła mnie okrutnie. Ale mnie nic. Jeszcze jedna kula w magazynku, a cudny, biały dom tak blisko… Zaciąłem się nie pobiegnę …Nich trafi. Nie pobiegnę! Może bym zdążył dobiec, nim wymierzy. Nie pobiegnę, bo fason jest rzeczą ważniejszą, niż mój niepokój, moje życie, moje wszystko. W głowie mi szumiało, coś w sercu zabolało i w uszach zadźwięczało. Lekko, ukrywając sam przed sobą, przyśpieszyłem kroku. Już tuż przy chałupie strzelił jeszcze raz – za wysoko. Kula poszła w pole. Byłem już za węgłem. Oparłem się plecami o ścianę. Przymknąłem oczy. Ciężko, głęboko oddychałem. Wzruszyłem się, - ucieszyłem się samym sobą. Żyję. Boże! Jak to przyjemnie. Co to było? – „strach”, odpowiedziało tętniące gorączkowo serce i szum w głowie.
Potem często bywałem w ogniu i często się bałem.
Do redakcji Ułana Wołyńskiego wpłynął krótki list pani Bronisławy Duszyńskiej wraz z tekstem zawierającym wspomnienia zmobilizowanego w sierpniu 1939 roku ulana rezerwy Adolfa Czerw. Prezentujemy nadesłane wspomnienia w oryginalnym brzmieniu opatrując w pewnych miejscach koniecznymi przypisami.
Bronisława Duszyńska
WSPOMNIENIA OJCA
Szanowny Panie, załączam wspomnienia Ojca. Spisał je 20.I.1979 Roku. „Bardzo mi jest przykro, że nie ma żadnej wzmianki o 27 Dywizji Wołyńskiej, która brała udział w walkach 1939 roku na Pomorzu.” Tak zaczynał swoje
wspomnienia mój ś. p. tata Adolf Czerw. Myślę, że nie miałby nic przeciwko temu, żeby te opisane przez Niego wydarzenia upublicznić.
Od 14 sierpnia, kiedy został zmobilizowany we Włodzimierzu Wołyńskim i wraz z innymi młodymi mężczyznami jako Kadra 27 Dywizji Kawalerii dołączony do 19 Pułku Ułanów nie odpoczywał. Załadowano ich do wagonów i przywieziono do Bydgoszczy. 16 sierpnia ich szwadron zakwaterowano we wsi Łochowo, a 22 sierpnia pojechali do małej stacji Osieczno, gdzie rozładowali się i konno pojechali do wioski Borzechowo. Tam ich zakwaterowano. Rusznikarze wyostrzyli im szable i bagnety, otrzymali metryczki śmierci.
Pierwszego września 1939 roku w nocy wyruszyli na front. Ich szwadron jako zwiad konny składał się z 250 szabel. Dowódcą szwadronu był major Ipochorski (lub Spochorski – nie potrafię odczytać). Mieli częste potyczki z Niemcami, którzy strzelali z ukrycia, gdyż zajmowali puste domostwa, stodoły lub kryli się w krzakach. Przez Pomorze i Kujawy dotarli do Sochaczewa, gdzie ich armia została rozbita. Każdy na własną rękę próbował wydostać się z kotła pod silnym ogniem niemieckiej broni maszynowej. Konno przepłynął Bzurę i pełnym galopem chciał się dostać do Puszczy Kampinoskiej. Niedaleko lasu koń dostał odłamkiem artyleryjskim w prawe udo. Padł. Ułan zeskoczył z konia i dobiegł do lasu. Siedząc pod grubą sosną rozmyślał, jaką poniósł stratę, nie tylko konia, o którego dbał tak bardzo, że sam głodny, konia karmił najpierw; ale jako palacz papierosów przypomniał sobie, że od taboryty w Toruniu dostał pomorskie papierosy, miał cały juk, ale pozostawił je przy siodle zabitego konia. A tak chciałby zapalić.
Nagle zobaczył grupkę żołnierzy. Podszedł bliżej. W grupie był major, dziewięciu żołnierzy i cywil, który za 100 – złotowym wynagrodzeniem zobowiązał się polnymi ścieżkami zaprowadzić ich do Warszawy. Ułan zwrócił się do majora z prośbą: - Panie majorze, ja też pójdę. - Z jakiej formacji ? - spytał major. - Kawaleria. - O nie, nam potrzebni piechociarze. - Panie majorze, przecież my, ułani, jesteśmy przeszkoleni w walkach pieszych. - No, dobrze. Weźcie sobie jednego żołnierza. Będziecie szli pierwsi z bronią gotową do strzału. Za wami cywil, a na końcu my. Szli całą noc, nie mieli żadnych przeszkód i doszli do Warszawy. Na ulicach leżały ludzkie zwłoki i trupy koni, domy płonęły. Major pożegnał ich i poszedł w swoją stronę. Oni zostali, głód im bardzo dokuczał. Zapytali przechodnia, gdzie można kupić chleb. Cywil wskazał piekarnię i powiedział, że żołnierze mają prawo kupić chleb bez kolejki. Odnaleźli piekarnię i kupili po dwa bochenki półkilogramowego chleba. Nim wyszli z piekarni – każdy z nich już zjadł jeden bochenek. Dowiedzieli się, że w papierni organizują dywizję. Poszli tam. Na drugim piętrze budynku przydzielano drużyny. Otrzymał dwudziestu ludzi.
W tym czasie przyszedł podporucznik z pytaniem, czy jest ktoś z Kadry Dywizyjnej. Zgłosił się. Dowiedział się, że ma z nim pójść, bo organizują szwadron kawalerii wypadowej w Łazienkach. Pożegnał się z drużyną i poszedł z podporucznikiem do Łazienek. Obraz był żałosny: śliczne kare konie były tak głodne, że zjadały miotły, bo co biedne konie miały jeść, jak dostały menażkę owsa spalonego na czarno. Wojsko też cierpiało głód.
27 września otrzymali rozkaz zawieszenia broni, wydano im zaświadczenie o udziale w Bydgoszczy w walce z bandami niemieckimi. Zostali ostrzeżeni, aby to zaświadczenie nie dostało się w ręce Niemców, gdyż za to groziła śmierć. Do ostatniego dnia września chodzili w Warszawie z bronią. Niemców w Warszawie było już dużo, lecz byli bierni i spokojni. Pierwszego października otrzymali rozkaz złożenia broni i ustawienia się czwórkami. Droga, którą ich pędzono była obstawiona wojskiem niemieckim. W czasie marszu Niemcy źle się obchodzili z jeńcami. Gdy ktoś nie miał siły iść – strzelali do niego. Pędzili ich bardzo szybko. Jeńcy nie wiedzieli dokąd. Nagle zobaczyli łagry. W czystym polu, ogrodzone drutem kolczastym. Dwa metry od drutu leżała taśma. Wartownicy chodzili co 20 metrów poza taśmą. Pilnowali, żeby nikt nie uciekł z zagrodzenia. Czwartego października, zobaczywszy, że wartownik chodzi taki ospały, spróbował wejść za taśmę. Niemiec ocknął się, obejrzał się, zaczął krzyczeć, przybiegł do niego , bił go karabinem i kopał w głowę. Zazwyczaj Niemcy dowiedziawszy się, że ma na imię Adolf, nie bili go. Ten jednak o nic nie pytał. Minęło kilka dni, 13 października 1939 roku spróbował następnej ucieczki. Namówił też innego jeńca Władysława Winiarskiego. Padał deszcz, wartownicy zebrali się w grupę i wtedy wszedł za taśmę, rękoma pod drutami odgarnął piach. Przeczołgał się na drugą stronę. Za nim przeszedł Winiarski. Odeszli od łagru na bezpieczną odległość i zastanowili się, w którą stronę iść. Teren nieznany, noc ciemna, deszczowa. Postanowili iść na północ. Odeszli paręset metrów, napotkali rów, w którym płynęła woda. Zdjęli buty, boso weszli w gęstą wiklinę koszykarską. Postanowili poczekać do rana. Rano rybak szedł z wędkami na ryby. Chyłkiem podeszli do niego zapytać, w jaki sposób można się przedostać na drugą stronę Wisły. Odpowiedział, że mają iść przez tę wiklinę do ścieżki. Przy ścieżce prom przewożący ludzi z Kalwarii do Pogorzela za opłatą przewiezie ich na drugą stronę. Zziębnięci, zmoknięci, głodni poszli we wskazanym kierunku.
Usiedli
dziesięć metrów od ścieżki. Widoczność się poprawiła, wypogodziło się. Przypłynął prom. Z wikliny wybiegło czterech polskich żołnierzy, zdążając w kierunku promu. Od strony Kalwarii wyskoczyło trzech Niemców z okrzykiem: „ halt ”. Rybak odbił od brzegu, a Niemcy popędzili tych czterech żołnierzy do Kalwarii. Oni dwaj czekali na noc. Myśleli, że może rybak przywiezie kogoś nocą i z powrotem ich zabierze. Nadeszła noc. Podeszli bliżej Wisły. Co parę sekund Niemcy oświetlali Wisłę reflektorami. Rybak nie przypłynął. Wrócili w wiklinę, usiedli w tym samym miejscu zmęczeni, zmartwieni i głodni czekając ranka. Rozwidniło się. Od strony Pogorzeli kilkoro ludzi chodziło przy łodzi. Czekali, aż zaczną ładować. Potem pobiegli w kierunku łodzi, położyli się na dnie łodzi, rybak odbił od brzegu i powiedział: „jesteście już w domu”. Zapłacili rybakowi 24 złote i dali dwa pasy główne za przewiezienie. Na drugiej stronie stała grupka ludzi. Spytali ich, gdzie można kupić coś do jedzenia. Jeden z nich zapytał, czy będą jeść flaczki. Odpowiedzieli: tylko dużo. Zaprosił ich do domu, wlał dużą porcję flaczków i dał chleba do syta. Zapłacili i spytali, czy mogą dostać jakieś cywilne ubrania. Jeden z grupki zgodził się i poszli do tego gospodarza. Przyniósł im stare, bardzo zniszczone ubrania, które włożyli na siebie. Wyglądali jak nędzarze. Ich ubrania i płaszcze gospodarz włożył pod koryto , które leżało koło studni, przewrócone do góry dnem. Zaprosił ich do mieszkania. Miał żonę i 17-letniego syna. Chcieli iść dalej, ale gościnny gospodarz zaprosił ich. Poradził im, żeby wypoczęli, przenocowali, a rankiem udali się w dalszą drogę. Posłuchali dobrych rad pana Jabłońskiego i zmęczeni, utrudzeni położyli się spać, ale jeszcze rozmawiali przed zaśnięciem.
Nagle reflektory zaświeciły w okna. Rozległ się łomot Niemców do drzwi. Gospodarz poszedł otworzyć. Wcześniej ułani poprosili gospodarza, żeby powiedział Niemcom, że są jego synami. Do izby weszło trzech Niemców. Spytali, wskazując ułanów: „ A to kto?” Gospodarz odpowiedział: „ Synowie.” Niemcy poinformowali, że będzie u niego stał tabor i w izbie będzie nocować trzech żołnierzy. Tabor wjechał na podwórze. Niemcy nanieśli słomy do izby i położyli się spać. Ułanów i gospodarzy sen się nie trzymał. Myśleli, co to będzie, gdy rano Niemiec podniesie koryto i zobaczy pod nim mundury i szynele wojskowe. Gdy zaczęło się rozwidniać Niemcy kazali panu Jabłońskiemu zaprząc do wozu konia i pojechać na forszpan. Gospodyni płakała, denerwowała się, ułani pocieszali ją, że mąż zaraz wróci; pomagali w gospodarstwie, wydoili krowę, dali jej szpulkę czarnych nici, a gdy oddział niemiecki opuścił wioskę – oni
także, polami, lasami ruszyli w kierunku Włodzimierza, na Wołyń. Pieniądze mieli, lecz trudno było kupić coś do jedzenia. Gdy pytali o chleb, to słyszeli odpowiedź: - W tamtym, dziesiątym domu pieką chleb. Tam kupicie. Gdy z nadzieją dochodzili do wskazanego domu, znów słyszeli tę samą odpowiedź. W jednym domu trafili na świniobicie. Na stole leżał rozpołowiony wieprz. Pomyśleli, że tu się pożywią, ale się pomylili. Gdy tylko wspomnieli o jedzeniu, gospodarz wypchnął ich za drzwi i nazwał dziadami. To było w Garwolinie. Były wyznaczone godziny, w których wolno było chodzić, ale dni były coraz krótsze, więc zarywali godziny zakazane i szli naprzód. W Krasnymstawie wartownik niemiecki krzyknął do nich: „ halt i curyk”. Cofnęli się. Niedaleko stał nędzny szałasik. Podeszli do małego okienka, zapukali. Ktoś się odezwał, więc poprosili, żeby otworzył. Drzwi otworzył stary Żyd, powiedzieli mu, że Niemiec kazał ich przenocować. - Nu, proszę – powiedział - Ale gdzie ja was położę? Weszli do izby. Gospodarz zapalił świeczkę, okno zasłonił, dał im po szklance herbaty i kajzerce. Położyli się na słomie i spali do rana. Podziękowawszy za nocleg i ruszyli w dalszą drogę, rozmawiając o tym, że lubelski naród ma inne, lepsze serce niż ten chytry lud z Garwolina. Gdzie weszli znużeni wędrowcy, wszędzie ich gospodarze ugościli , nakarmili; a gdy chcieli płacić nie przyjmowali pieniędzy. Jeszcze na drogę dawali chleba z masłem. Szli dalej. Na Bugu był zerwany most. Wrócili z powrotem do Horodła. W Horodle mieli łódź. Popłynęli na drugą stronę Bugu. Do Włodzimierza mieli już tylko 12 kilometrów. Gdy weszli do miasta, byli tam sowieci. Zaczerpnęli informacji o zachowaniu się sowietów w stosunku do wracających na Wołyń polskich żołnierzy. Powiedziano im, że są traktowani jak szpiedzy i wywożeni na Sybir. Przez parę dni szukali pracy, dowiedzieli się, że nad Bugiem trwają prace przy budowie fortyfikacji i tam się zatrudnili. Na Wołyniu mieszkali do lipca 1943 roku, bo gdy Ukraińcy mordowali Polaków, uciekli i z częścią rodziny dwukrotnie próbowali przeprawić się za Bug. Pozostali członkowie rodu zostali bestialsko wymordowani podczas ludobójstwa przez Ukraińców, ich majątek rozkradziono, podpalono domy. Potem zrobiono tam kamieniołomy. Ciał zamordowanych Polaków nie pochowano. Nie wiadomo, gdzie są ich kości i prochy.
Bronisława Duszyńska, córka Adolfa Czerw
Członkowie Stowarzyszenia Rodzina 19 Pułku Ułanów Wołyńskich z żalem i smutkiem przyjęli wiadomość o śmierci Elżbiety Kotarskiej osoby związanej z naszym Stowarzyszeniem, niezwykle serdecznej, mającej niezwykłą potrzebę więzi i bliskich kontaktów z rodziną wołyńską. Pani Elżbieta mocno emocjonalnie była związana z rodzinami oficerów 19 Pułku Ułanów Wołyńskich, była córką zastępcy dowódcy pułku ppłk. dypl. Władysława Kotarskiego.
Miejscem postoju 19 Pułku Ułanów Wołyńskich im. gen Edmunda Różyckiego było miasto graniczne na Wołyniu Ostróg nad rzeką Horyń. Pani Hanna Zawistowska -Nowińska córka ppłk Dezyderiusza Jerzego Zawistowskiego wieloletniego oficera 19 Pułku Ułanów i jego dowódcy w latach 1937-1938 zapamiętała kilkuletnią, radosną Elżbietkę. Niedługo trwało szczęśliwe dzieciństwo czteroletniej dziewczynki. 1 września 1939 roku Niemcy dokonały napaści na Polskę, 17 września nastąpił zdradziecki napad Rosji Sowieckiej. „17 września zaszło słońce nad Horyniem”, tak zatytułował swoje wspomnienia kadet Józef Pętkowski syn dowódcy 19 Pułku Ułanów Wołyńskich ppłk dypl. Józefa Pętkowskiego.
W połowie sierpnia 1939 roku pułk odjechał na miejsce mobilizacji Wołyńskiej Brygady Kawalerii w okolice Radomska i Częstochowy. W pierwszym dniu najazdu niemieckiego 19 Pułk stoczył ciężkie boje pod Mokrą z przeważającym siłami niemieckich wojsk pancernych. W archiwach wojskowych, opracowaniach historyków, a najważniejsze we wspomnieniach uczestników walk, bohaterskich ułanów i dowódców opisane są szarże pod Mokrą i Cyrusową Wolą na spieszone oddziały piechoty niemieckiej. Szczegółowe opisy zawarł w swych wspomnieniach rtm. Antoni Skiba w „Bojach 19 Pułku Ułanów Wołyńskich”. Podpułkownik Władysław Kotarski walczył do ostatnich dni września z niemieckim i sowieckim najeźdźcą. Większość kadry oficerskiej i podoficerskiej trafiła do niewoli sowieckiej. Zamordowani zostali w sowieckich więzieniach NKWD w Starobielsku, Charkowie i Lwowie oraz wielu innych miejscach na nieludzkiej ziemi.Żona ppłk. Kotarskiego pani Apolonia Kotarska z pięcioletnią córką po raz ostatni pożegnały idącego na wojnę pułkownika Kotarskiego w Ostrogu. Po kapitulacji ppłk Kotarski nie rezygnował z dalszej walki i we Lwowie rozwijał konspiracyjną działalność w Związku Walki Zbrojnej, zalążku przyszłej Armii Krajowej. Po wykryciu organizacji w wyniku zdrady członkowie tajnej organizacji zostali aresztowani w więzieniu we Lwowie. W 1941 roku ppłk Kotarski został skazany na karę śmierci i wyrok został wykonany.
Okrutne represje dotknęły ludność polską na Wołyniu. Rodziny wojskowych, policjantów, urzędników państwowych w pierwszej wywózce 10 lutego 1940 roku trafiły do łagrów syberyjskich, lub na bezkresne stepy Kazachstanu. Ciężki los spotkał panią Apolonię i jej małą córkę. Pani Apolonia zmarła w Kazachstanie na tyfus w 1942 roku. Można wyobrazić sobie sieroce życie Elżbietki pozbawionej miłości matczynej i opieki w trudnych warunkach głodu i zimna. Dziecko zostało zabrane do ochronki, gdzie przebywało do 1946 roku. Odszukana i sprowadzona przez rodzinę Elżbieta Kotarska została oddana pod opiekę Sióstr Elżbietanek. Po otrzymaniu świadectwa dojrzałości ukończyła studia wyższe.
Pani Elżbieta Kotarska odczuwała potrzebę i szukała kontaktu z rodziną wołyńską. W 2003 roku skontaktowała się z naszym Stowarzyszeniem w Warszawie i została zaproszona na zebranie nowo organizującego się Zarządu. Miało to miejsce w sali konferencyjnej Zarządu Głównego PTTK w Warszawie przy ulicy Senatorskiej.
Na zebraniu byli obecni pan rtm. Tadeusz Bączkowski z Londynu, ostatni z żyjących oficerów 19 Pułku Ulanów, pani Halina Anna Ofrecht i pan Włodzimierz Majdewicz współzałożyciele Stowarzyszenia w 1994 roku, panie Hanna Zawistowska - Nowińska, wspomniana wcześniej i Hanna Irena Różycka prezes, oraz pan Franciszek Rataj. Elżbieta Kotarska nie figurowała na liście członków Stowarzyszenia, ale była z nami zapraszana na uroczystości związane z Patronem Szkoły im. 19 Pułku Ułanów Wołyńskich w Warszawie Radości, na tradycyjny Opłatek Ułański i Jajeczko.
Pan rotmistrz Tadeusz Bączkowski zgłosił i zmobilizował naszą rodzinę kawaleryjską do udziału i uczestnictwa w Zjazdach Kawalerzystów II RP w Grudziądzu, organizowanych przez Panią Prezes Zarządu Fundacji na Rzecz Tradycji Jazdy Polskiej w Grudziądzu rotmistrz Karolę Skowrońską. W naszej grupie znalazła się również pani Elżbieta Kotarska. Po spotkaniach grudziądzkich mieliśmy okazję aranżować spotkania z panem rotmistrzem Tadeuszem Bączkowskim odbywające się w Warszawie.
Pani Kotarska, jako doświadczona publicystka próbowała wielokrotnie zmobilizować rotmistrza do udzielenia wywiadu na tematy związane z udziałem w kampanii wrześniowej i potem w walkach na Zachodzie. W tym okresie pan rotmistrz nie był skłonny wspominać wojennych czasów. Pewnie było to zbyt trudne dla niego. Do pewnego momentu utrzymywały się nasze kontakty telefoniczne, potem umilkły również telefony. O pani Elżbiecie wiedzieliśmy, że redagowała artykuły do poczytnych magazynów np. do „Kontynentów” magazynu reporterów - podróżników, zajmując się również problematyką społeczną. Pracowała z poświęceniem w organizacjach zajmujących się osobami zaginionymi. Poświęciła wiele swego czasu na przeprowadzanie wywiadów z osobami w trudnych sytuacjach życiowych. Na jednym z naszych spotkań rodziny ułańskiej pani Elżbieta Kotarska obdarowała mnie książką swojego autorstwa, zatytułowaną „Proces czternastu”, zaopatrzoną dedykacją. Książka wzbudziła wielkie zainteresowanie brzmieniem tytułu i treścią. Znany był społeczeństwu polskiemu po zakończeniu wojny sfingowany proces szesnastu przywódców Polskiego Państwa Podziemnego. Elżbieta Kotarska opisuje proces prowadzony przez sowieckich oprawców NKWD przeciwko czternastu polskim patriotom, członkom ZWZ walczącym o Niepodległą Polskę w czasie sowieckiej okupacji. Wśród skazanych był jej ojciec ppłk Władysław Kotarski.
Książka „Proces czternastu” jest ukoronowaniem pracowitego życia pani Elżbiety. Wzbudza zainteresowanie i uznanie historyków oraz czytelników. W latach dziewięćdziesiątych z ogromną odwagą i poświęceniem dotarła do chronionych, tajnych Archiwów NKWD we Lwowie i innych miejscach. Docierając do źródeł trudno dostępnych informacji zrobiła obszerne notatki, które wykorzystała jako dokumenty wagi historycznej w swojej książce. Prowadziła rozmowy, docierając do rodzin osób skazanych lub do niemych świadków wydarzeń. Odkrywała miejsca szczególnie dla Niej ważne we Lwowie i podążała śladami swego Ojca i pozostałych Przywódców podziemnej organizacji Związku Walki Zbrojnej, Ofiar zbrodni sowieckiego okupanta. Działaniom Pani Elżbiety, jak nam opowiadała, towarzyszyły głębokie osobiste przeżycia, które nie miały wpływu na rzetelne odkrywanie i przedstawianie prawdy historycznej.
Zmarła śp. Elżbieta Kotarska pozostanie na zawsze we wdzięcznej pamięci członków Stowarzyszenia Rodzina 19 Pułku Ułanów Wołyńskich.
Warszawa, dnia 5 września 2016 r.
Grudziądzkie kawaleryjskie spotkanie w obiektywie Macieja Skindera
ŚWIĘTO 19 PUŁKU UŁANÓW WOŁYŃSKICH IM.GEN.EDMUNDA RÓŻYCKIEGO W „ZDYBOWISKU”
Tomasz Sawicki
Ujeżdżenie, skoki, strzelanie oraz military – to cztery kategorie, w których mierzyli się ułani z Ochotniczego Szwadronu Kawalerii Ziemi Opolskiej podczas święta pułkowego 19 Pułku Ułanów Wołyńskich. Tradycyjnie już Stowarzyszenie Pamięci 19 Pułku Ułanów Wołyńskich z Opola pod dowództwem Piotra Zdybowicza zorganizowało w swojej siedzibie sierpniową imprezę, by uczcić pamięć „dziewiętnastki” i uświetnić obchody Święta Wojska Polskiego.
14 sierpnia do stajni „Zybowisko” w Opolu zjechali się wraz z końmi ułani pułków gospodarzy, 4. Ułanów Zaniemeńskich, 9. Ułanów Małopolskich, 17. Ułanów Wielkopolskich, zaprzyjaźniony Pluton Łączności - Stowarzyszenie Pamięci Kawalerii II RP oraz reprezentacja 11 Pułku Ułanów Legionowych. Poza zawodnikami pojawiło się wielu zaprzyjaźnionych z Ochotniczym Szwadronem Gości, sponsorzy i przedstawiciele lokalnych mediów. Gościem specjalnym był Szef Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego, podpułkownik dyplomowany Stanisław Maksymowicz.
W każdej z konkurencji wzięło udział po kilkanaście koni i jeźdźców dlatego zawody trwały od rana do późnych godzin popołudniowych. Tym razem obowiązywał nieco inny regulamin, który przyznawał prym konkurencji militari. Zwycięzcą w klasyfikacji generalnej został Bartłomiej Bodzianny w barwach 4 PU Zaniemeńskich. Miejsce drugie zajęła Natalia Szynkler z 19 PU Wołyńskich z najwyżej ocenionym przejazdem ujeżdżeniowym. Trzecie miejsce zajął Cezary Szymczak z 11 PU Legionowych. Po zakończonych zawodach odbyła się impreza połączona z poprawinami wesela pary młodej związanej z „dziewiętnastką”.
Następnego dnia wypadało Święto Wojska Polskiego. Przed południem ze Stajni Zdybowisko wyruszyło kilkunastu galowo umundurowanych ułanów oraz reprezentacja amazonek w pięknych, długich spódnicach.
Uroczystości rozpoczęły się od mszy świętej w opolskiej katedrze. Stamtąd ułani przeparadowali na Plac Wolności, gdzie m.in. odczytano apel pamięci i odśpiewano hymn Polski. Uroczystości zwieńczyła salwa honorowa.
Po południu odbyło się uroczyste podsumowanie zawodów. Bartłomiej Bodzianny odebrał puchar ufundowany przez Szefa Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego oraz główną nagrodę w postaci szabli, której fundatorami byli rodzice „dziewiętnastkowej panny młodej”. Poza upominkami dla najlepszych jeźdźców wręczono również odznaki pułkowe oraz wyróżnienia za wkład organizację majówki kawaleryjskiej.
Dzień zakończył się wieczornym spotkaniem przy akompaniamencie pieśni patriotycznych i fachowo przyrządzonym dziku.
W tym roku czekają nas jeszcze kolejne imprezy: hubertusy, bale kawaleryjskie oraz Święto Niepodległości.
Ku chwale Kawalerii.