Strona Stowarzyszenia Rodzina 19 Pułku Ułanów Wołyńskich



Spis treści
1. Przywołane z pamięci rtm.Tadeusz Bączkowski strona 1
2. Wojenne losy Jerzy Demczuk strona 7
3. Porucznik Stanisław Kalman Hanna Irena Różycka strona 17
4. Nowe polskie odznaczenie bojowe Włodzimierz Majdewicz strona 18
5. Stara fotografia Hanna Irena Różycka strona 22
6. Moje trzy występy Hanna Sas-Jaworska strona 24
7. Z życia Stowarzyszenia Hanna Irena Różycka strona 27
8. Opłatek Ułański Hanna Irena Różycka strona 28

Ułan Wołyński nr 29. Rok 2007
1. Przywołane z pamięci
rtm.Tadeusz Bączkowski

Przedstawiamy wspomnienia pana rotmistrza Tadeusza Bączkowskiego, ostatniego żyjącego oficera 19 Pułku Ułanów Wołyńskich. Pan rotmistrz mieszka w Londynie. Bywa w kraju, jest aktywnym członkiem Stowarzyszenia Rodzina 19 Pułku Ułanów Wołyńskich.
Rtm. Tadeusz Bączkowski
PRZYWOŁANE Z PAMIĘCI "Z Brzeżan do Grudziądza"

        Brzeżany to kilkunastotysięczne w powiecie tarnopolskim, położone w pięknej okolicy nad rzeką Złotą Lipą. Tam urodziłem się 28 pażdziernika 1913 roku. Skłamałbym gdybym powiedział, że od dzieciństwa marzyłem o koniku, szabelce i Grudziądzu.
        Ale z koniem zetknąłem się bardzo wcześnie, wakacje szkolne spędzałem na wsi u stryja. Tam brałem czynny udział we wszystkich pracach w polu i tam nauczyłem się jeżdzić konno „na oklep” prowadząc konie do wodopoju. Należę do pokolenia, które wychowało się na legendzie Legionów i wojsko zawsze podobało mi się. W wieku, gdy zaczyna się myśleć o wyborze zawodu, zacząłem myśleć o poświęceniu się służbie wojskowej zawodowo, w korpusie kawalerii.
        Mogę szczerze powiedzieć, że o wyborze innego zawodu nie myślałem. Może widok moich dwóch starszych kolegów, Zbyszka Bojanowskiego i Zbyszka Malawskiego, paradujących w mundurach podchorążych z Grudziądza, bardziej umocnił mnie w moim postanowieniu.
        Toteż po zdaniu matury zgłosiłem się do Powiatowej Komendy Uzupełnień (P.K.U.) i po przejściu wszystkich związanych z tym formalności zostałem skierowany do Szkoły Podchorążych Piechoty, której pierwszy rok tak zwany unitarny mieścił w mieście Różan nad Narwią . W Różanie były trzy kompanie 9, 10 i 11-ta. Ja dostałem się do 10-tej kompanii, dowódca był kpt. Stefan Marcinkiewicz, a moim dowódcą plutonu był kpt. Rozbarski.
        Wspominam to, bo wielu latach miałem z nim zabawne „spotkanie” które opiszę w dalszej części mego wspomnienia Nie mam zamiaru szczegółowo opisywać programu szkolenia, bo jest to dostępne w regulaminach i instrukcjach znajdujących się w archiwach. Zdobywanie wiedzy wojskowej nie było jedna ciągłą sielanką. Były momenty mniej przyjemne, gimnastyka w zimowy poranek nie należała do przyjemności. Albo „ Biegiem marsz, padnij „ czasem w jakąś kałużę. Po latach takie momenty zacierają się w pamięci i pamięta się przyjemne lub zabawne.
        Na przykład obok zajęć wojskowych jak musztra, ćwiczenia, odbywały się różne przeglądy: przeglądy broni, butów, łóżek szaf i temu podobne. Przy jednym takim przeglądzie szaf st. sierżant, szef kompanii robiąc przegląd szafki Kolegi Sienkiewicza powiedział b... . macie w tej szafce. Kolega Sienkiewicz zdyscyplinowany, służbowo odpowiedział „ tak jest panie szefie, ale to jest b... artystyczny” i żeby jakoś to załagodzić dodał. „ Panie starszy sierżancie, fama głosi, że pan dostaje chorążego”( to jest awans). Na to szef udając zagniewanego, srogim głosem powiedział” niech no ja zaś, ale tego famę złapię to ja mu zaś pokażę”. Taki incydent i inne pamiętam przez te wszystkie lata.
        Nadszedł koniec roku, egzaminy i najważniejszy moment, czy moje podanie o przyjęcie do Grudziądza zostanie pozytywnie uwzględnione. Na 30 miejsc było ponad 100 kandydatów. Egzamin nie wystarczał. Trzeba było mieć ten przysłowiowy łut szczęścia. Byli tacy szczęściarze, którzy mieli ”ciocię” w Ministerstwie Spraw Wojskowych – ja do takich nie należałem. Dlatego stale twierdzę, że miałem, a może i nadal mam kogoś w Niebie, kto moim podaniem zaopiekował się.
        Grudziądz 1934-1936 - Rocznik Szarży pod Rokitną
        Po przyjemnie spędzonych wakacjach w rodzinnych Brzeżanach i w gronie kolegów, pojechałem do Grudziądza. Wreszcie osiągnąłem to, o czym marzyłem.
        Schludny, bardzo czysty Grudziądz, zupełnie inny niż znane podlaskie miasta zrobił na mnie przyjemne wrażenie.. Murowane z czerwonej cegły Koszary im. ks. Józefa Poniatowskiego, budynek Centrum Wyszkolenia Kawalerii i stajnie wyglądały imponująco, ale przyjażnie. Oprócz mnie i kolegów Różana, przyjechało około o koło 30 podchorążych ze Szkoły Podchorążych Rezerwy Kawalerii i mniej więcej drugie tyle z Korpusu Kadetów.
        Razem tworzyliśmy Szwadron. Zostaliśmy podzieleni na 3 plutony. Dowódcą I plutonu był por.Zygmunt Pawełczak z 2 Pułku Ułanów. Dowódcą mego II plutonu był por.Lucjan Pruszyński z 10 Pułku Strzelców Konnych. III plutonem dowodził por.Józef Cetnerowski z 16 Pułku Ułanów. Dowódcą Szwadronu był rtm. Bogumił Szumski z 20 Pułku Ułanów. Szefem Szwadronu był wachm. Wietrzykowski.
        Dowódca Szwadronu rtm. Szumski w krótkim przemówieniu zaznajomił nas z programem wyszkolenia, powiedział o naszych obowiązkach, o zachowaniu się poza koszarami na mieście, powiedział:” Będziecie wychodzić na przepustki do miasta, co do picia alkoholu pamiętajcie- alkohol używany w miarę, w największych ilościach nie szkodzi.” On też przedstawił nam Szefa wachmistrza W... i plutonowego kierownika stajni. Potem na sali zastanawialiśmy się jak, to nazywa się nasz szef, jakoś na K- ktoś sugerował, na – K, a to Wietrzykowski – pamiętam ten incydent tak jak ten starszego sierżanta z Różana, co to obiecywał złapać „ tego famę”.
        Jedną z pierwszych czynności było zapoznanie się z koniem, jak o niego dbać, czyścić, karmić, siodłać no i oczywiście pod okiem instruktora jazdy jak jeździć, skakać i wykonywanie różnych ćwiczeń na koniu w ruchu tak zwana woltyżerka. Młody organizm łatwo ten owe arkana sobie przyswajał. A osobiście sprawiało mi to przyjemność, bo robiłem to, czego pragnąłem. Szkolenie było kontynuacją takiego jak, w Różanie z dodatkiem jazdy konnej. Dzień rozpoczynał się wczesna pobudką, marszem do stajni przy nieśmiertelnej piosence „Wyganiała Kasia wołki”, czyszczeniem i karmieniem koni.
        Podobnie jak pisałem o Różanie, nie będę opisywał programu szkolenia, bo to jest dostępne z regulaminów, które się zachowały. W Grudziądzu były dwa roczniki podchorążych, starszy i mój młodszy. Prymus starszego rocznika był równocześnie Szefem Szkoły, posiadał duży autorytet i był powszechnie szanowany. Oba rocznik stołowały się we wspólnym Kasynie. Główny posiłek odbywał się następująco. Oba roczniki oczekiwał na przyjście Szefa – wstawały, gdy wchodził na salę i siadały, gdy on usiadł.
        Zwyczaje i tradycje
        W Grudziądzu wśród podchorążych obowiązywały pewne zwyczaje i tradycje. Tradycyjnie przyjęte nazwy do „Dziadek”, czyli opiekun Podchorąży starszego rocznika i „Sugub” jego podopieczny Podchorąży z młodszego rocznika. Każdy Podchorąży z młodszego rocznika wybierał sobie Podchorążego starszego rocznika, do którego zwracał się, gdy zaistniał jakikolwiek problem. Moim „Dziadkiem” był mój starszy Kolega gimnazjalny Zbyszek Malawski. W Szkole był przyjęty zwyczaj „cukania”. Podchorąży starszego rocznika „cukał” Podchorążych młodszego rocznika. Polegało to na tym, że Podchorąży starszego rocznika zadawał pytania na przykład „Jaki proporczyk ma mój Pułk ?”- jeżeli odpowiedź była „Sugub” dostawał pochwałę, jeżeli nie kara mógł być „przysiad” albo nawet wdrapanie się na piec. Na ogół „cuk” był robiony w przyjacielski sposób na wesoło i służył do tak zwanego „podciągnięcia”, był wychowawczy. Ale zdarzało się, że ktoś robił to nie elegancko nie na wesoło – wówczas takiego Podchorążego starszego rocznika należało unikać. Była zależność Podchorążych młodszego rocznika w stosunku do Podchorążych starszego rocznika. Między innymi salutowało się starszy rocznik. Osobiście uważam, że „cuk” był na ogół dobry, pożyteczny i gdyby powstała Szkoła Kawalerii zalecałbym wprowadzenie tego zwyczaju. W Szkole istniał zwyczaj” wybierania sobie pułku”, do którego podchorąży chciałby dostać przydział po promocji. Polegał on na tym, że należało napisać do Dowódcy danego pułku prośbę o pozwolenie starania się o przydział do tego pułku. Zwykle prośba była załatwiana pozytywnie i Ministerstwo to uznawało. Ja wybrałem 14 Pułk Ułanów Jazłowieckich ze względu na piękną historie pułku i sentyment do Lwowa i bliskości ( 100 km.) do Brzeżan. Przez dwa lata pobytu w Grudziądzu chodziłem na przegląd do pułku raz w ciągu roku, gdy pułk był w miejscu postoju i raz w okresie letnim, gdy pułk wyruszał na ćwiczenia (manewry).
        Wielkim wydarzeniem w naszym codziennym życiu były przepustki na miasto w sobotę na wieczór do Królewskiego Dworu – popularnej restauracji, dancing, no i oczywiście towarzystwo młodych panien Grudziądzanek.
        Szalenie przyjemne były wypady na Święta i wakacje do domu i rodziny. W 1936 roku, w drugim roku pobytu w Szkole, jechałem ze Zbyszkiem Beliną – Prażmowskim na Święta Wielkanocne, on do Lwowa ja do Brzeżan. Zbyszek zapytał czy zatrzymuję się we Lwowie – i jeżeli tak to poprosi ojca żeby wziął nas gdzieś na lampkę wina. W ten sposób miałem zaszczyt spotkać i poznać Ojca Polskiej Kawalerii słynnego dowódcę Patrolu Siódemki pułkownika Belinę-Prażmowskiego, który wówczas był wojewodą lwowskim. Do dziś nie mogę sobie darować, że wówczas nie zapytałem jak to właściwie było z tym patrolem. Ale na pewno jako młody wówczas Podchorąży onieśmielony tym zaszczytnym spotkaniem z legendą żeby zadawać pytania. Pułkownik wypytywał nas o wszystkim związanym z naszym pobytem w Szkole, szkolenie, warunki, nastroje wśród kolegów. Powiedziałem, że spodziewam się przydziału do 14 Pułku Ułanów, powiedział, że pułk z piękna historią. Nigdy tego spotkania nie zapomniałem.
        Z końcem roku rozjechaliśmy się do wybranych pułków na manewry a po powrocie na oficjalne zakończenie roku i promocję. Gdy odczytano nam przydziały do pułków zapanowało ogólne zaskoczenie – Ministerstwo wbrew ustalonemu zwyczajowi przydziały prawie wszystkim zmieniło. Byłem zaskoczony przydziałem do 19 Pułku Ułanów Wołyńskich. Zaskoczony – tak – żal m i było Lwowa i daleko od stron rodzinnych, znajomych i przyjaciół, ale to ciągle było to, co chciałem osiągnąć – do czego przez trzy lata przygotowywałem się. A w tych trzech latach nauczyłem się rozkazy wykonywać a nie komentować.

Ułan Wołyński nr 29. Rok 2007
WOJENNE LOSY cz.3 W szwadronie 19 Pułku Ułanów Wołyńskich
JERZY DEMCZUK


        Wiadomość o uznaniu mnie za poległego spowodowała, że otrzymałem zgodę na oddalenie się z oddziału Bomby. Skorzystałem z transportu łącznikowego, jadącego do Bielina i wyruszyłem w drogę do swojego oddziału. Przejazd trwał dwa dni. Na miejsce dotarliśmy szczęśliwie.
        Pierwsze kroki skierowałem do ojca. Była radość, były łzy. Było też postanowienie ojca o przeniesieniu mnie do szwadronu. Natychmiast wystąpił z takim raportem do dowództwa. Pomógł mój pogarszający się stan zdrowia. Zachorowałem na zapalenie płuc. Przeżycia, jakich doświadczyłem, załamały mój organizm. Zanim położono mnie do łóżka, poszedłem zobaczyć się z mamą. O moim ocaleniu została uprzedzona przez siostrę sanitariuszkę w szpitalu polowym w Bielinie. Moją wizytę Mama przyjęła bardzo spokojnie. Nic nie wskazywało na przyszłe załamanie psychiczne. Gdy już leżałem w szpitalu, siostra powiedziała mi o apatii, w jaką wpadła mama. Lekarz stwierdził zator psychiczny, który po dwóch tygodniach szczęśliwie ustąpił. Tymczasem wydobrzałem, mogłem pełnić służbę pomocniczą i wartowniczą w szwadronie. Zostałem ułanem w1 plutonie pod dowództwem wachmistrza” Łęka „ Eugeniusza Grycerskiego. Zaczął się nowy rozdział mojego życia i mojej wojaczki. Szwadron 19 Pułku Ułanów pod nowym dowództwem podporucznika „Jarosława” Longina Dąbek - Dębickiego, składał się z trzech plutonów i liczył 150 osób. Dotychczasowy dowódca szwadronu, chorąży ”Ryś” Dominik Demczuk, został jego zastępcą.
        Żołnierze byli w pełni uzbrojeni. W początkowej fazie organizacji broń była bardzo różna. Obecnie mieli broń najlepszą, ze zrzutów. Szwadron był oczkiem w głowie dowództwa Zgrupowania. Siła jego ognia była bardzo duża. Nie brakowało koni. Społeczność polska na Wołyniu przekazywała jako dary bardzo dobre wierzchowce. Część koni była kupowana za dolary, którymi dysponował dywizyjny skarbnik. Otrzymałem kompletne umundurowanie, nową broń i konia z pełnym rynsztunkiem. Siodło własnej produkcji, wykonane w naszych warsztatach pod kierunkiem uratowanego Żyda garbarza i jego syna. W czasie mojej choroby zaprzyjaźniliśmy się bardzo. Chłopak doglądał konia mojego i mojego ojca. Ja dostałem konia po rannym ułanie drugiego plutonu. Nie byłem nim zachwycony i na szczęście miałem go krótko, musiałem go zwrócić poprzedniemu właścicielowi. Otrzymałem nowego, którego przyprowadził wyjeżdżający z naszej wsi do Włodzimierza rolnik. Był to średniej wielkości koń kary, ze strzałką na czole i jasnymi skarpetkami. Zaprzyjaźniliśmy się szybko. Nazwałem go Karoszem. W plutonie powierzono mi funkcję drugiego amunicyjnego. Dowódcą naszej trójki był kapral ”Błysk” Władysław Owczarski (zmarł w 1985 roku). Naszym zadaniem był transport amunicji zapasowej, ładowanie taśm oraz pomoc przy obsłudze popularnego rkm-u produkcji niemieckiej, a podczas boju stacjonarnego pilnowanie koni całej trójki. Jedną taśmę amunicyjną nosiliśmy skrzyżowaną na płaszczach jak rosyjscy matrosi, następna umieszczona była w sakwie, przytroczonej z tyłu po prawej stronie siodła. W drugiej sakwie, po lewej stronie, znajdowała się amunicja luzem. Pluton miał 4 rkm-y. Ułani w większości posiadali pistolety maszynowe produkcji niemieckiej lub zrzutowe Steny. Rozpocząłem normalne zajęcia w plutonie, na razie bez wyjazdów patrolowych.
        Sytuacja na Wołyniu była coraz trudniejsza. Widząc, że nasza Dywizja nawiązała współpracę z rosyjskimi oddziałami partyzanckimi oraz z jednostkami armii sowieckiej, Niemcy utworzyli potężne zgrupowanie wojsk. Trzon oddziałów atakujących stanowiły 4 i 5 Dywizja Motorowo - Pancerna SS Viking, 2 Dywizje Piechoty, Dywizja Węgierska, Policja Ukraińska, Żandarmeria, artyleria i Dywizjon Lotnictwa. Z Niemcami współpracowali Upowcy. W niektórych niemieckich nalotach na nasze i rosyjskie jednostki uczestniczyły formacje, składające się z ponad 50 samolotów bombardujących szczególnie Sztukasów. Biorąc pod uwagę stan osobowy naszej Dywizji (ponad 6000 ludzi posiadających broń lekką, bardzo mało granatników, kilka armatek z niewielką liczbą pocisków, mało granatów ręcznych) sytuacja nasza była bardzo niekorzystna. Ofensywa sowiecka utknęła w bagnach poleskich za rzekami Prypeć i Turia, 40 km od naszych stanowisk. Fatalne warunki pogodowe spowodowały braki w dostawach amunicji dla oddziałów sowieckich. Nie było żadnych działań sowieckiej broni pancernej. Tak wyglądała sytuacja na linii frontu, który utknął za naszymi plecami.
        Nasza Dywizja znalazła się w okrążeniu w niedużej odległości od linii frontu. Mimo obecności na naszym terenie oddziałów partyzantki sowieckiej, a także dwóch pułków Kawalerii Gwardii 54 i 56 z 14 Dywizji Kawalerii, nie było żadnej pomocy ze strony sowieckiej - szczególnie osłony lotniczej przed ostrzałem ciężkiej artylerii. Naszą Dywizję, a także wszystkie jednostki sowieckie, które znalazły się w tym okrążeniu, przeznaczono na zagładę. Nasze dowództwo w porozumieniu z dowództwem w Warszawie nie wyraziło zgody na wcielenie naszych oddziałów do Ludowego Wojska Polskiego. Staliśmy się, zatem wrogami Sowietów.
        Wróćmy jednak do dalszych losów starszego ułana „Szpaka”. Pojawiła się kwestia dobrej łączności między naszym zgrupowaniem „Osnowa”, a zgrupowaniem „Gromada”, gdzie znajdowało się dowództwo naszej Dywizji. Nie mieliśmy dobrej łączności radiowej - była ona dopiero na etapie tworzenia. Najskuteczniejsza była łączność przez łączników, którzy przenosili meldunki z narażeniem życia, ponieważ droga (ok. 20 km) przebiegała przez wsie ukraińskie, w których często przebywali Upowcy. Drugą przeszkodę stanowiła rzeka Turia w jej pobliżu miały miejsce częste ataki na nasze patrole z zasadzek ukraińskich, co przynosiło nam straty w ludziach i powodowało braki w koordynacji prawidłowych działań. Ta sytuacja zmusiła nasze dowództwo do ostatecznego rozwiązania tego problemu. Z oddziału „Piotrusia Małego” wydzielono 1 Pluton (mój były pluton), który wraz z naszym szwadronem miał skutecznie rozwiązać ten problem oraz ewentualnie oczyścić drogę, łączącą Bielin z Osą, miejscowością, gdzie znajdowało się Dowództwo Dywizji. Wyjechaliśmy o świcie. Żołnierze „Piotrusia” jechali saniami. Przed kolumną sań, po bokach i z tyłu jechały patrole konne drugiego plutonu naszego szwadronu. Pogoda była dobra, nieduży mróz. Droga była przejezdna. Do rzeki Turii mieliśmy niecałe 10 km. Przy drodze od czasu do czasu mijaliśmy grupki domów ludności polskiej i ukraińskiej. Dopiero 2 km od rzeki znajdowała się większa wioska ukraińska. Wieś dotychczas była neutralna. Jednak, gdy do niej dojechaliśmy na odległość 200 - 300 metrów, padły strzały.
        Dowódcą naszego podjazdu był mój ojciec, chorąży ”Ryś „.Wydał szwadronowi rozkaz obustronnego okrążenia wioski, a plutonowi „Piotrusia” zajęcia stanowisk obronnych i otwarcia celnego ognia pojedynczego w kierunku zabudowań, z których padły strzały. Rozśrodkowanie i zajęcie stanowisk zajęło piechocie niewiele czasu. Piechurzy otworzyli ogień. Nasze plutony galopem rozjechały się w dwie strony. Na skutek ostrzału piechoty zapaliły się dwa zabudowania. Upowcy rzucili się do ucieczki. Nie uciekli jednak daleko, dopadł ich 2 pluton naszego szwadronu. Na 20 striłków pozostało tylko 3 rannych, reszta zginęła w boju. U nas jeden ułan został ranny, jeden koń zabity i jeden ranny. Wieś nie stawiała żadnego oporu. Po przesłuchaniu i aresztowaniu sołtysa, u którego zatrzymali się Upowcy, nie zastosowano żadnych represji wobec mieszkańców. Podczas początkowej strzelaniny zginęło 5 cywilów. Dwa konie, które utraciliśmy odebraliśmy, jednego od sołtysa, drugiego z zabudowania, skąd padły pierwsze strzały.
        Przed nami pozostało jeszcze ok. 2 km drogi do mostu na Turii. Tam też znajdowała się duża ukraińska wioska. Strzały były dla niej ostrzeżeniem. Jak się później okazało, 20-osobowy oddział upowski był patrolem rozpoznawczym większego oddziału, który usadowił się w tej następnej wsi i przygotował zasadzkę na naszych łączników i nasze patrole. Ranni Upowcy nic o zasadzce nie powiedzieli. Ruszyliśmy dalej w szyku rozwiniętym, z dużym ubezpieczeniem. Podjechaliśmy do wsi. Było spokojnie. Od wsi do mostu odległość wynosiła ok. 800 m. Droga prowadziła po dużym nasypie. Po lewej stronie, w odległości 400 m. od drogi, znajdował się duży kompleks leśny. Ojciec wydał rozkazy, piechota zajmuje stanowiska na skraju wsi od strony lasu, kierunek ostrzału droga i most. Drugi pluton szwadronu zostawia konie koniowodnym po prawej stronie wsi, zajmuje stanowiska w tyle wsi, ubezpieczając drogę, którą przyjechaliśmy i w razie potrzeby wspierając ogniem piechotę. Pierwszy pluton pod dowództwem ojca wjechał na drogę, kierując się w stronę mostu. Zadanie zbadać stan mostu, zająć tam stanowiska obronne, wysłać patrole do polskiej wsi po drugiej stronie mostu. Po dojechaniu skontaktować się z tamtejszą placówką samoobrony.
        Po wykonaniu przez piechotę i drugi pluton ustalonych rozkazów ruszyliśmy w szyku rozczłonkowanym drogą do mostu. Ujechaliśmy ok. 500 m., gdy od strony lasu padły pierwsze strzały z broni maszynowej oraz zaczęły wybuchać pociski granatnika. Na drodze zrobiło się gorąco. Mój dowódca trójki, kapral ”Błysk”, wraz z pierwszym amunicyjnym „Jasiem” Jankiem Gadomskim, żołnierzem przedwojennego 21 Pułku z Włodzimierza natychmiast zajęli stanowiska na skraju drogi. Ja odebrałem od nich konie. Konie zwłaszcza mój były bardzo płochliwe, zaczęły się szarpać we wszystkie strony. Kule świszczały dookoła. Powoli sprowadziłem konie z nasypu na prawą stronę drogi. Nasyp w tym miejscu był wysoki na ponad 2 m. Tam było spokojnie. Upowcy mieli tylko jeden granatnik i chyba niewiele granatów, bo nagle przestali strzelać a przynajmniej tak nam się wydawało. Ojciec pozostawił część plutonu na nasypie i z pozostałymi ruszyli po lodzie, osłonięci wysokim brzegiem, w stronę lasu. Podobnie postąpił dowódca drugiego plutonu. Piechota w tym czasie, wspomagana przez nasze rkm-y, otworzyła celny ogień. 12 Upowców zginęło na skraju lasu. Nasze pomniejszone plutony dokonały reszty dalszych 5 zabitych i 3 rannych. Zdobyliśmy dużo broni i amunicji. Jak się później okazało, oddział w zasadzce liczył 45 ludzi. 25 udało się uciec. Ilu wśród nich było rannych nie wiadomo.
        Zdobyliśmy również granatnik z 10 granatami. Ich niewykorzystanie było spowodowane uszkodzeniem granatnika i śmiercią dwóch z czterech członków obsługi. Po wyremontowaniu granatnik i granaty spełniły swoją rolę w późniejszych bitwach. To była moja pierwsza bitwa w szwadronie.
        Dalsze rozpoznanie przebiegało bez zakłóceń. Ukraińcy mieszkańcy wsi spodziewali się pogromu. Ojciec nie pozwolił na żadne ekscesy. Zezwolił im na opuszczenie swoich domostw wraz z inwentarzem oraz na zabranie tego, co chcieli. Wieś zajęły patrole, należące do oddziału kapitana „Bomby” ze zgrupowania „Gromada”. Wkrótce jednak wieś ta została spalona podczas ataków Niemców i Upowców w celu zdobycia mostu. Później most ten odbudowała Kompania Warszawska. Po wykonaniu zadania, z pokaźnym zdobycznym dobytkiem w postaci broni, pojazdów z końmi oraz prowiantem, wróciliśmy do bazy. Była już późna noc, ale zarówno dowództwo, jak i wszyscy we wsi Bielin, czekali na nasz powrót. Dostaliśmy dzień wolny od wszelkich zajęć. My odpoczywaliśmy, ale inne oddziały walczyły.
        Bój toczyła pozostała część kompanii „Piotrusia Małego”, oddziały „Łuny” porucznika Kulczyckiego. Dowiedzieliśmy się o ciężkich bojach tych oddziałów z dużymi formacjami UPA pod Stężarzycami niedaleko Uściługa). Ataki Upowców zostały odparte, ponieśli duże straty, ale i nasze straty były niemałe: 4 zabitych i 3 rannych - wszyscy z oddziału „Łuny”.
        Nasze oddziały miały za zadanie sprawdzić, czy w rejonie wiosek Kraki i Stężaczyce, możliwe byłoby utworzenia zrzutowiska uzbrojenia i innych materiałów wojskowych przez lotnictwo alianckie. Zwiad ten przekreślił takie zamierzenia ze względu na silne zgrupowania upowskie.
        13 lutego szwadron otrzymał nowe zadanie zwiadowcze: sprawdzić drogę, którą miały przejść oddziały partyzantki sowieckiej przez Bug, ustalić możliwość korzystania z niej naszych łączników i oddziałów. Zwiad potwierdził takie możliwości. Na tej trasie znajdowały się polskie wioski, w których były zorganizowane placówki samoobrony. Przyjęto nas tam bardzo spontanicznie. Uprzedzono nas o dużej koncentracji sił niemieckich w Uściługu, z prawdopodobieństwem ataku na nasze zgrupowanie. Informację tę nasz dowódca przekazał do sztabu. Na potwierdzenie tego nie trzeba było długo czekać.
        15 lutego rano nastąpił jednoczesny atak formacji niemieckich z Włodzimierza i Uściługa na naszą bazę. Było to klasyczne rozpoznanie bojowe. Dla Niemców nieudane. Od Uściługa zaatakowała kompania żandarmerii, którą odparła druga kompania „Lecha” z 1-go batalionu. Od strony Włodzimierza zaatakowały dwie kompanie piechoty, które zostały rozbite przez dwie kompanie „Piotrusia”, wspomagane przez nasz szwadron, zachodzący Niemców z boku. Nasz boczny ogień spowodował szybkie wycofanie się atakujących formacji. Po naszej stronie strat nie było. Niemcy mieli kilku zabitych i kilku rannych, potwierdziły to meldunki z Włodzimierza. Zdobyliśmy kilka karabinów i dwa karabiny maszynowe.

Ułan Wołyński nr 29. Rok 2007
Porucznik Stanisław Kalman
Hanna Irena Różycka


        Pani Ewa Kalman, która jest członkiem naszego Stowarzyszenia nadesłała do Redakcji „Ułana Wołyńskiego” informację o swym ojcu poruczniku Stanisławie Kalmanie.
        Stanisław Kalman urodził się 20 maja 1908 roku. Był absolwentem Wydziału Weterynarii Uniwersytetu Warszawskiego który ukończył w 1933 roku.
        W latach 1933/34 odbywał służbę w Wołyńskiej Szkole Podchorążych Rezerwy Artylerii im. Marcina Kęckiego we Włodzimierzu Wołyńskim tam z I- lokatą ukończył II Kurs dla lekarzy weterynarii.
        Jako kapral podchorąży rezerwy uzyskał przydział do 1 Pułku Szwoleżerów tam w 1934 roku odbył ćwiczenia. W drugiej połowie 1934 roku rozpoczął pracę jako lekarz weterynarii w 19 Pułku Ułanów Wołyńskich w Ostrogu nad Horyniem. Z dniem 1 Stycznia 1935 roku awansował na podporucznika służby stałej.
        Ceniony i szanowany przez przełożonych w niedługim czasie awansował na stopień porucznika. W dniu 19 sierpnia 1937 roku w czasie uroczystych obchodów Święta 19 Pułku Ułanów Wołyńskich rozkazem dowódcy Pułku Nr.182/37 por. Stanisław Kalman wyróżniony został Oficerską Odznaką Pułkową( Nr. leg.2522).
        Aktu dekoracji dokonał ówczesny dowódca 19 Pułku Ułanów Wołyńskich pułkownik Aleksander Piotraszewski. We wrześniu 1939 roku wraz z pułkiem wyruszył na front. Od 27 września 1939 roku przebywał w obozie w NKWD w Starobielsku, zamordowany w Charkowie w 1940 roku.

Ułan Wołyński nr 29. Rok 2007
NOWE POLSKIE ODZNACZENIE BOJOWE
Włodzimierz Majdewicz


        Kilka miesięcy temu środowiska kombatanckie, historyków oraz miłośników broni mi barwy zbulwersowała pogłoska donosząca o tym, że Krzyże Orderu Wojennego Virtuti Militari mają być przyznawane żołnierzom kontyngentów polskich misji pokojowych, stabilizacyjnych i bojowych za szczególne zasługi i męstwo osobiste.
        Ten absurdalny pomysł wywołał lawinę protestów. W odczuciu większości społeczeństwa deprecjonował on w sposób jaskrawy i bolesny Krzyż Virtuti Militari najważniejszy i otoczony powszechną czcią pokoleń Polaków symbol żołnierskiej chwały nadawany od 1792 roku za czyny bezprzykładnego męstwa okazywanego na polu walki w obronie Ojczyzny. Po szerokich konsultacjach, w których istotną rolę odegrali kawalerowie Orderu Virtuti Militari sprawę ostatecznie zakończono. Burzliwa dyskusja została zamknięta *
        Decyzją Sejmu z 18 pażdziernika 2006 roku ustanowiono nowe polskie odznaczenie bojowe, jest nim trzystopniowy ORDER KRZYŻA WOJSKOWEGO. Order tren nadawany jest za czyny świadczące o wyjątkowej ofiarności i odwadze okazanej w czasie działań bojowych skierowanych przeciw aktom terroryzmu na terenie kraju oraz poza jego granicami w czasie pokoju. Order ten może być nadawany żołnierzom biorącym udział w misjach ONZ i NATO, w Iraku i w Afganistanie.
       Order ten dzieli się na trzy klasy. Klasa I – Krzyż Wielki Orderu Krzyża Wojskowego. Klasa II – Krzyż Komandorski Orderu Krzyża Wojskowego i klasa III – Krzyż Kawalerski Orderu Krzyża Wojskowego.
        Krzyż Wielki Orderu Krzyża Wojskowego – może być nadawany dowódcom jednostek bojowych za nadzwyczajne czyny lub za wybitną inicjatywę, połączoną z umiejętnym i skutecznym dowodzeniem operacją lub akcją bojową.
        Krzyż Komandorski Orderu Krzyża Wojskowego przeznaczony jest dla dowódców jednostek bojowych lub oficerów za umiejętne i skuteczne dowodzenie jednostka bojową lub za czyny zapewniające sukces operacji lub akcji bojowej, w sytuacjach wyjątkowych oficerom sztabu za współpracę z dowódcą, jeżeli współpraca ta w sposób wybitny przyczyniła się do sukcesu operacji bojowej, podoficerom lub szeregowym posiadającym już Krzyż Kawalerski za czyny wybitnego męstwa połączone z narażeniem życia.
        Krzyż Kawalerski Orderu Krzyża Wojskowego może być nadawany dowódca lub innym żołnierzom za śmiałe czyny bojowe lub osobiste męstwo okazane w czasie akcji bojowych, może być on nadawany również osobom cywilnym za okazanie niezwykłego męstwa. Krzyż Kawalerski może być nadawany formacjom biorącym udział w walkach. Żołnierze oddziałów odznaczonych Krzyżem Kawalerskim Orderu Krzyża Wojskowego uzyskują prawo noszenia na mundurach sznura orderowego Orderu Krzyża Wojskowego.
        Nowe odznaczenie ma formę równoramiennego krzyża o wciętych półkoliście końcach ramion. Ramiona krzyża pokrywa granatowa emalia, w klasie I ze złotymi obramowaniami, w klasie II i III obramowania ramion są srebrne. W środkowej części krzyża nałożony jest posrebrzany orzeł w kształcie godła państwowego.
        Na odwrotnej stronie orderu ramiona krzyża w klasie I są złocone, w klasie II i III posrebrzane. Centralnie wzdłuż pionowych ramion krzyża umieszczono wypukły wizerunek Szczerbca, ostrzem w dół, na poziomych ramionach krzyża wypukłe litery tworzą napis „ MILITO PRO PATRIA’, na dolnym ramieniu krzyża znajduje się data „MMVI” poniżej której wytłoczony jest kolejny numer krzyża. Krzyż zwieńczony jest koroną Chrobrego, w klasie I złoconą, w klasach II i III srebrzoną. W klasie II krzyż jest na wstędze granatowej szerokości 45 mm z karmazynowymi paskami szerokości 10 mm wzdłuż boków w odległości 4 mm od krawędzi wstęgi. W klasie III krzyż zawieszany jest na wstążce granatowej o szerokości 40 mm z karmazynowym i paskami szerokości 9 mm w odległości 3 mm od krawędzi wstążki.
        W klasie I orderu występuje gwiazda orderowa posrebrzana o średnicy 97 mm. składająca się z ośmiu pęków promieni. Ma gwiazdę nałożony jest krzyż klasy I Orderu.
        Sznur orderowy wykonany jest z granatowego jedwabiu przerabiany karmazynem ze srebrnym metalowym zakończeniem tak zwanym ołówkiem.
        Nowe polskie odznaczenie bojowe już funkcjonuje 11 listopada 2006 roku w dniu Narodowego Święta Niepodległości przyznano sześć pierwszych Orderów Krzyża Wojskowego w tym jeden pośmiertnie.

Ułan Wołyński nr 29. Rok 2007
Archiwalna fotografia z Ostroga
Hanna Zawistowska – Nowińska


        Pani dr Hanna Zawistowska – Nowińska z Krakowa, córka płk. Dezyderiusza Zawistowskiego nadesłała do Redakcji „Ułana Wołyńskiego” fotografię przedstawiającą moment pożegnania swej matki, pani Leonardy Zawistowskiej- Przewodniczącej Związku Pracy Obywatelskiej Kobiet w Ostrogu nad Horyniem.
        Pani Leonarda Zawistowska za wieloletnią pracę, w dowód uznania została udekorowana Krzyżem Zasługi. Wszystkie członkinie Związku wraz z burmistrzem Ostroga panem Żurakowskim są zgromadzeni przed Szkołą Krawiecką dla Dziewcząt, założoną przez panie ze Związku. Pani Leonarda Zawistowska – żona poprzedniego dowódcy 19 Pułku Ułanów była sekretarką i księgową Związku, pracowała społecznie.
        Panie prowadziły kuchnię dla bezrobotnych i dożywianie w szkole w ramach akcji „ szklanka mleka”.
        Fotografię wykonano w 1938 lub w 1939 roku. W pierwszym rzędzie od lewej siedzą: pani Zyndrowicz, pan i Wojciechowska - żona byłego burmistrza, pani Żurakowska, pani Pętkowska – żona dowódcy 19 Pułku Ułanów Wołyńskich pani Zawistowska i burmistrz Ostroga pan Żurakowski.

Ułan Wołyński nr 29. Rok 2007
Moje trzy występy
Hanna Zawistowska – Nowińska


        Piszę, ale nie wiem czy w tak poważnym piśmie jak „Ułan Wołyński” wypada to wydrukować. Żyje dostatecznie długo i różnych przygód było masę, ale te są zapamiętane, bo to moje występy przed: Arcybiskupem Rappem, Kardynałem Hlondem i Marszałkiem Śmigłym –Rydzem.
        Pierwszy występ znam z przekazu. Była duża uroczysta wigilia u moich Dziadków w Zakopanem w willi „Oksza” (istnieje dotąd) na ulicy Zamojskiego pod numerem 25. Gości zjechało się wyjątkowo dużo, bo przyjaciel Dziadków z Mohylowszczyzny Arcybiskup Rapp, Prababcia, Babcia, Ciotki, Wujkowie i moi Rodzice z pierworodną córeczką. Zbliżał się koniec wieczerzy wigilijnej i miałam zobaczyć pierwszy raz choinkę.
        Urodziłam się 17 września – pierwszą okazję przespałam, zbliżał się ten uroczysty moment, za chwilę drzwi do salonu zostaną otwarte. Niańka przyniosła mnie, zapanowało wielkie ożywienie i zewsząd „Haneczko” powiedz coś – moje umiejętności były bardzo skromne, podobno przyglądałam się z poważną miną wszystkim po kolei milcząc, „Haneczko” powiedz mama, „Haneczko powiedz tata, a ja powiedziałam głośno i dobitnie d... . Moja mama „spłonęła rumieńcem” jakaś Ciotka porwała mnie na ręce, a dostojne towarzystwo ryknęło śmiechem. Podobno najbardziej był ubawiony Arcybiskup - powstaniec 1863 roku, którego siwa broda trzęsła się od śmiechu!.
        Drugi mój występ to Szymanów, stałyśmy wzdłuż alei w białych welonikach witając dostojnego gościa Kardynała Hlonda. Tak mocno zawiązałam welonik, myślałam, że mi uszy odpadną, a tu propozycja jak się okazało nie do odrzucenia. Z powodu moich długich włosów mam być Matką Boską w żywym obrazie – „Legenda o Matce Boskiej i skowronku”. Upewniłam się, że nic nie muszę mówić i zgodziłam się.
        W ogrodzie ustawiają Siostry Niepokalanki, ławki, krzesła, parawany z klauzury a na podwyższeniu na schodach szykują dla mnie fotel zgodnie z rysunkiem Stachiewicza przynoszą piękny płaszcz szafirowy, biały welon, okazuje się że zgodnie z legendą Matka boska ma mieć rozpuszczone włosy, powłóczystym spojrzeniem ( pomalowano mi rzęsy) patrzeć na skowronka trzymając go na palcu. Zbierają się goście. Widownia zapełnia się. Pierwszy rząd Kardynał, Matka Generalna, Siostry postulantki i loża „szyderców”- koleżanki. Siedzę przykryta płaszczem i włosami, mój wzrok utkwiłam zgodnie z poleceniem siostry odpowiedzialnej za ten żywy obraz na skowronku. Skowronek został wyjęty z oszklonej szafy w pracowni, od strony szyby miał piórka, a z drugiej strony objedzonej przez mole widać dokładnie cały układ kostny. Jak go zobaczyłam zaczęłam się uśmiechać, najpierw dyskretnie, a potem szczerze, ten mój śmiech udzielił się wszystkim, gdy znów parawany poszły w ruch odpowiedzialna za to przedstawienie Siostra, czerwona niemal ze złości pyta „ czemu tak się śmiałaś ?” Jak jej pokazałam szkielecik ptaszka i jej było wesoło.
        Spotkanie z Marszałkiem. Przygotowania rezydencji „prywatnej” dla Marszałka ciągnęły się w parku, w którym mieszkaliśmy w Łącku. Tatuś mój administrował tam, a my znaliśmy każdy kąt. Na oranżerii, gdzie dach był częściowo przeszklony wygrzewały się dorodne zaskrońce, naturalnie i żab było pełno. Oboje z moim młodszym braciszkiem uatrakcyjnialiśmy czas pracującym tam pod wodzą ogrodnika młodym dziewczętom. Mój Brat łapał zaskrońca, podnosił rączkę do góry, zaskroniec tracąc kontakt z ziemią owijał się o niego – a ogrodnik wydawał komendę – Toluś dawaj pod spódnicę jej. Dziewczyny piszczały i uciekały, to znowu ja wkraczałam ze swoim programem wsadzałam zieloną żabę do buzi, wystawiałam żabie nogi i tez straszyłam dziewczyny. Ogrodnik nauczył mnie niemieckiego wierszyka, którym się popisywałam przed Babcią, która dobrze znała niemiecki z wrażenia biednej Babci zrobiło się słabo.
        Przygotowania do zbliżającego się przyjazdu Marszałka trwały i nasze popisy również. Czekanie na spotkanie z Marszałkiem przedłużało się, zebrani goście i ubrane czyściutkie dzieci również (bardzo lubiliśmy chować sandałki w jaśminie i biegać boso. Ponieważ przyjazd Marszałka z Żoną i pani Ireną (towarzyszyła Marszałkowej) nadal się opóżniał znudzeni czekaniem i bezczynnością spłynęliśmy. Złapałam karmazynkę , zrobiliśmy gniazdo mój braciszek trzymał kurę kolankami i czekaliśmy by zniosła jajko na kogiel – mogiel. Raptem jakiś wysoki pan w zielonym płaszczu „ bez jednego włoska na głowie” wziął mojego braciszka podniósł a kura szczęśliwie umknęła – to było nasze pierwsze spotkanie z Marszałkiem który wybrał się na pierwszy spacer. Nie pamiętam, z jakiej to okazji zostałam w szkole „wytypowana „ że ja mam witać Marszałka i deklamować wiersz. Wykułam szybko na „blachę”. Znowu widownia, prawdziwa kurtyna, widzę przez szparę swoich Rodziców, zaproszonych gości, słyszę szept ”podjechali”. Rozsuwa się kurtyna, wychodzę na scenę, dygnęłam i zaczęłam „Marszałek Śmigły Rydz Nasz drogi dzielny Wódz ”i ..... cisza zapomniałam co dalej, uciekłam ze sceny i zalewam się ze wstydu łzami – bezradność zupełna, blamaż straszny, a tu słyszę, że Pan Marszałek chce widzieć raz jeszcze deklamatorkę. Wychodzę spłakana i słucham, słucham, co do mnie mówi Pan Marszałek. Coś na pociechę rodzicom i tak i tak, już uśmiechnięta – dygam i odpowiadam – nawzajem! I znowu śmieją się wszyscy.
        Wtedy było mi wstyd, ale teraz jestem pewna, że śmiech to zdrowie.

Ułan Wołyński nr 29. Rok 2007

Hann Różycka
Z życia Stowarzyszenia


        W dniach 19 – 20 sierpnia 2006 roku odbył się XVIII Zjazd Kawalerzystów II RP w Grudziądzu. Uczestniczyli w nim członkowie naszego Stowarzyszenia na czele z panem rotmistrzem Tadeuszem Bączkowskim. W trakcie Zjazdu odsłonięta została tablica pamiątkowa.
        Kompozycja plastyczna to trzy głowy końskie i podkowa, na której obrzeżu umieszczono napis
–KONIOM – WIERNYM TOWARZYSZOM –KAWALERZYŚCI II R.P.

        Natomiast w centralnej części kompozycji znalazły się słowa BŁONIA NADWIŚLAŃSKIE MIEJSCE PARAD CENTRUM WYSZKOLENIA KAWALERII.

Pomysłodawcą i inicjatorem tego przedsięwzięcia i zarazem autorem wstępnej koncepcji tablicy jest rtm. Tadeusz Bączkowski.
        16 sierpnia 2006 roku członkowie naszego Stowarzyszenia zasiadający w Radzie Fundacji na Rzecz Tradycji Jazdy Polskiej wzięli udział w uroczystościach pogrzebowych gen. Michała Gutowskiego absolwenta Centrum Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu.
        W dniu 28 września 2006 w Gmachu Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej odbyła się Międzynarodowa Konferencja „Prawda, Pamięć, Tożsamość Katynia i Golgoty Wschodu” zorganizowana przez Fundację Golgoty Wschodu oraz Instytut Pamięci Narodowej. Przewodniczącym Komitetu Naukowego Konferencji był ks. prałat. prof. Zdzisław Jastrzębiec-Peszkowski. Na te konferencję zostali zaproszeni i wzięli w niej udział członkowie Stowarzyszenia Rodzina 19 Pułku Ułanów Wołyńskich.
        W ramach uroczystości jubileuszowych 100 lecia Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego zostaliśmy zaproszenia na Sesję Naukową – „Osobowości Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego”, odbyła się ona w Gmachu Centralnej Biblioteki Rolniczej w Warszawie.

Ułan Wołyński nr 29. Rok 2007
Hann Różycka
Opłatek Ułański w 2007 roku.


        Do tradycji naszego Stowarzyszenia należy organizowanie ułańskich spotkań opłatkowych. W 2007 roku spotkaliśmy się 9 stycznia w Sali Reprezentacyjnej ZG PTTK. Prezes Stowarzyszenia złożyła obecnym i tym, którzy nie mogli przybyć na dzisiejsze spotkanie najserdeczniejsze życzenia zdrowia i wszelkiej pomyślności oraz realizacji zamierzeń i dalszych osiągnięć na chwałę 19 Pułku Ułanów Wołyńskich. W serdecznej atmosferze i świątecznym nastroju podzieliliśmy się opłatkiem symbolem chleba miłości.
        Na stole nakrytym białym obrusem, udekorowanym choinką i pułkowym proporczykiem płonęły świece, a nasze myśli skupiły się wokół nieobecnych i tych, którzy odeszli na wieczną wartę.
        Interesujących tematów było wiele. Jednym z nich był niedawny Jubileusz Urodzin naszej Wice Prezes pani Haliny Anny Ofrecht.
        O 115 rocznicy urodzin mjr. Feliksa Jaworskiego i 90 – tej rocznicy powstania Polskiego Szturmowego Szwadronu Huzarów przypomniał Włodzimierz Majdewicz. Spotkania te przybliżają nas do siebie, mobilizują do działania, wspomnień i integrują nasze środowisko wierne tradycjom naszego 19 Pułku Ulanów.
        W życzliwym nastroju spotkanie Ułańskie dobiegło końca – do następnego Wielkanocnego spotkania w kwietniu 2008 roku.

Ułan Wołyński nr 29. Rok 2007
Powołane w dniu 8 października 1994
STOWARZYSZENIE RODZINA 19 PUŁKU UŁANÓW WOŁYŃSKICH
prowadzi działalność statutową której celem jest konsolidacja
środowiska oficerów, podoficerów i ułanów 19 Pułku Ułanów, ich rodzin i sympatyków Pułku.
Adres i telefon kontaktowy:
HANNA OFRECHT
kontakt e-mail: office@ulan-wolynski.org.pl
ul.Suchodolska 24 m 19
04-016 Warszawa
tel.022-813 66 45
powrót na stronę główną